Scritti Politti: "Cupid & Psyche 85"
Synthpop dwóch prędkości, łączący w sobie elementy bardzo dobre i koszmarnie złe. Cała rzecz w tym, że Green Gartside dysponował naprawdę niezłym warsztatem muzycznym - umiał budować bardzo chwytliwe melodie, dobrze panował nad harmoniami, nie byłe mu obce tajniki synkopy i potrafił wydobyć wyraziste brzmienie, jednak zamiast tworzyć świetny, ostry, porywający synthpop podszyty nową falą, wolał przez większość czasu pogrążać się w otchłaniach kiczu, kuriozalnej zniewieściałości i błyskotliwej pustoty. Atmosfera tego albumu w najlepszym razie przybiera oblicze niezobowiązującej hedonistycznej zabawy, a w najgorszym skrajnie kiczowatego syntezatorowego romantyzmu (niezależnie od tego, jak przewrotne byłyby teksty, to wydźwięk muzyki jest daleki od jakiejkolwiek ambiwalencji i ironii). To zasługa koszmarnego wokalu, wielu banalnych melodii i fragmentów brzmienia będącego fonicznym odpowiednikiem różowych kucyków. Momentami można odczuć wstyd, że się tego słucha, tak cielęca to zabawa. A jednak swój wstyd raz po raz przełamywałem, bo wielu utworów słucha się z grzeszną przyjemnością. Wyraziste, ostro synkopowane linie basowe, wciągające rytmy wygrywane przez hałaśliwy automat perkusyjny, silne smagnięcia syntezatorami, kilka melodii będących mistrzostwem popu, zaskakująco zaskakujące rozwiązania harmoniczne.
Lubię ten album, a jak staram się za dużo nie myśleć, to nawet go chwilami uwielbiam. Fajne jest to, że poza jednym utworem jego wady zawsze są równoważone przez zalety - nie tylko ten album jest bipolarny, ale nawet jego utwory same w sobie. Jest dzięki temu przyjemnością przez prawie cały czas, mniejszą lub większą.
Perełką jest Perfect Way - chyba jedyny utwór, który ucieka od kiczu niemal całkowicie, a za to walory albumu wyostrza najmocniej. Kawałek za nim są Small Talk i Don't Work That Hard. Zło czai się najgęściej w wolniejszych kawałkach, przede wszystkim The Word Girl, po którym można się do albumu na starcie zniechęcić.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz