Roman Polański: "Wstręt"
Mocny obraz pogłębiającej się w szybkim tempie choroby psychicznej, zainicjowanej przez uraz czy wstrząs z dzieciństwa (prawdopodobnie). Polański być może nigdy nie odmalował psychozy swojej głównej postaci równie umiejętnie, z niemal naukowym podejściem do tematu. Wykorzystuje oryginalną narrację, emanującą w dużej mierze z psychiki bohaterki, dość śmiałą jak na 1965 rok; wykorzystuje bardzo udane, subtelne, chłodne zdjęcia z paroma fascynującymi zbliżeniami, wsparte nerwową ścieżką dźwiękową Chico Hamiltona; wykorzystuje interesującą, turpistyczną estetykę, która degeneruje się równolegle ze stanem psychicznym głównej postaci; wykorzystuje pomysłowe sceny fantastyczne; wykorzystuje w końcu niezłe umiejętności Catherine Deneuve, bynajmniej nie genialną, ale niezapomnianą na pewno w swojej roli. Być może jednak między innymi przez tę psychiatryczną precyzję nie szaleję za tym filmem - zamiast genialnej, przelewającej się z ekranu atmosfery "Lokatora" czy ambiwalencji realizmu "Dziecka Rosemary", "Wstręt" dostarcza raczej wrażenia dość chłodnej obserwacji w psychiatryku. Po prostu zbyt oczywiste jest niemal od samego początku, co jest grane. No i pierwsza połowa przymula trochę.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz