Roman Polański: "Dziecko Rosemary"

Znalezione obrazy dla zapytania rosemary's baby1968

Bez wątpienia jeden z najlepszych horrorów w dziejach, zostawiający w tyle prawie cały gatunek. Polański jak chyba nikt przed nim - i (mimo wpływu, jaki ten film wywołał na kino) prawie nikt po nim - zrozumiał, że kluczem do horroru jest nie bezpośrednia makabra, a psychologia, tajemnica i nade wszystko atmosfera. W "Dziecku Rosemary" zbudował wspaniały, tłusty, solipsystyczny klimat paranoi i osaczenia przez maniakalnych, satanistycznych kultystów w środku Nowego Jorku (warto to podkreślić, bo podkreśla to sukces Polańskiego - dużo łatwiej byłoby osiągnąć zamierzony efekt, gdyby młode małżeństwo zamieszkało w domku na wsi albo chociaż w jakimś bardziej subtelnym, europejskim na przykład mieście). Ten klimat to suma paru czynników, wśród których wymienić należy oczywiście narrację - najpierw łagodnie wprowadzającą dziwne, a wkrótce podejrzane przypadki, by później zalewać opresją i zacieśniać pętlę - ale też znakomitą ścieżkę dźwiękową Komedy, bardzo dobrze dopasowaną kinematografię (turbulentna praca kamery kiedy trzeba, świetne panowanie nad kompozycją planów przy scenach dialogów), budowanie klaustrofobii mieszkania (czego Polański jest mistrzem), rozsądne szafowanie sugestywnymi obrazami ze świata czarnoksięstwa (amulety, malowidła, książki, a także znakomita scena "snu") bardzo dobry dobór aktorów i świetną ich grę. Kompleksowe dzieło, krótko mówiąc, a abstrahując od atmosfery, to i bardzo wciągające fabularnie.

Mam też pewien niedosyt. Kiedyś wydawało mi się, że "Dziecko Rosemary" doskonale balansuje na granicy rzeczywistości i urojeń chorej psychicznie kobiety. Musiałem być bardzo nieuważny przy pierwszym podejściu do filmu, bo przekracza on tę granicę dość znacząco, wchodząc oczywiście na terytorium rzeczywistości - i to nawet odejmując ostatnią scenę, uznając ją za halucynację. Zachowania, słowa i przede wszystkim mimika bohaterów są zbyt nachalnie zdradliwe, żeby punkt widzenia głównej bohaterki poddać w mocniejszą wątpliwość. Aczkolwiek jakaś została jednak zachowana - ostatecznie nie widać ani przez sekundę niczego nadprzyrodzonego, zaś uznając ostatnią scenę za przywidzenie, można utrzymać teorię urojeń. Nawet gdyby wziąć ją za rzeczywistość, słowa o wyglądzie dziecka można by jeszcze zrzucić na karb przesady fanatyków i halucynacji chorej. Ale być może to tylko moje pobożne życzenia. Doprawdy, gdyby Polański zdecydował się naprawdę balansować na granicy i nie schodzić z niej aż do napisów końcowych, mógłby to być jeden z moich kilku ulubionych filmów. Najprawdopodobniej było jednak na to jeszcze za wcześnie, a "Dziecko Rosemary" i tak wyprzedziło swoje czasy.


8.0/10

Komentarze