Robert Wiene: "Gabinet doktora Caligari"

1920

Prawdopodobnie pierwszy film artystyczny w historii kina jest jednocześnie jednym z kilkudziesięciu najlepszych, jakie powstały po dziś dzień. I tak jak prawie sto lat temu musiał być czymś totalnie nowym, tak i dzisiaj wciąż poraża oryginalnością. Słowo-klucz to oczywiście ekspresjonizm - Wiene i jego świta zaczerpnęli potężny haust z malarstwa i teatru ekspresjonistycznego i przełożyli walory tych sztuk głównie na scenografię swojego dzieła. Scenografia, charakteryzacja aktorów i oświetlenie rządzą tym filmem - wreszcie aspekt wizualny w kinie doczekał się hołdu i od razu był to hołd niesamowicie intrygujący i pomysłowy. Podobnie jak w malarstwie ekspresjonistów, gdzie kształty i barwy były przez artystów wykorzystywane w arbitralny sposób, w "Gabinecie doktora Caligari" stworzony został umowny, nienaturalny świat, który nie ma ani trochę na celu odtwarzania rzeczywistości, a modelowanie atmosfery grozy, tajemnicy, obłędu i różnych takich. Lokacje, rekwizyty obmalowane w mroczny i fantastyczny sposób, dziwaczne makijaże, makabryczne aktorstwo i niepokojące oświetlenie - całość przypomina trochę atmosferę z obrazów Muncha i Kirchnera, ma coś z Kokoschki, a zarazem jest autonomiczna, nie można powiedzieć, by coś kopiowała. Efekt nie jest na pewno nieskazitelny - styl może być podobny jak u Muncha, jakość artystyczna już nie bardzo, poza tym czerpanie z malarstwa i teatru jest wyraźnie nadmierne; choć kino stało się sztuką, to jeszcze sztuką mocno zależną - ale mimo wszystko imponujący i wciągający, no i spójny jak diabli. Ale na tym nie koniec - trzeba pochwalić scenariusz, a szczególnie niesamowicie odważne jak na 1920 rok zakończenie, nie tylko zaskakujące i mroczne, ale i nie dające wcale jednoznacznej odpowiedzi.

Tutaj kino z czystej rozrywki przeobraziło się w sztukę. Pozostaje ubolewać, że bynajmniej nie na stałe i że mimo niemal stu lat na karku z tym prekursorem równać się może jeno ułamek procenta wszystkiego, co nakręcono potem.


8.0/10

Komentarze