Robert Schumann: "Davidsbündlertänze"

1837 / Op. 6 / wykonanie: Murray Perahia, 1998

Schumann jest szeroko uznawany za ścisły top kompozytorów muzyki fortepianowej. Zgadzam się! Ale "Tańce Bandy Dawida", choć bardzo dla ucha przyjemne i tryskające tu i ówdzie ładnymi emocjami, nie są jednym z tych utworów, z powodu których się zgadzam. W tym subtelnym, nawet odrobinę chłodnym jak na romantyzm zestawie króciutkich kawałków muzyki, miniaturowych "humorów" Schumanna, delikatnym raczej niż burzliwym dialogu dwóch jego natur, impulsywnego Florestana i refleksyjnego Euzebiusza (łatwo rozpoznać, kiedy przemawia który), brakuje choćby jednego naprawdę wielkiego fragmentu. 

Cały zestaw jest na poziomie bardzo równym, tylko cztery kawałki wydają mi się zostawać trochę z tyłu, a pięć - przewyższać standardowy poziom wszystkich pozostałych. W trzech z tych pięciu dominuje impet Florestana, to części: czwarta - ekspresyjnie emocjonalna, szósta - w swoich emocjach wręcz zapamiętała, i trzynasta - z nutą dramatyzmu. Te dwie, w których rządzi raczej spokój Euzebiusza, to czternasta - zgodnie z nazwą przepełniona słodyczą, ale dobrze skontrowaną nutą melancholii - i piętnasta, pełna również dość słodkiego liryzmu. 

Nie sądzę, bym często odwiedzał to dzieło Schumanna. Już on sam napisał sporo lepszych rzeczy. W dodatku jest to muzyka tak delikatna, że potrzebuje kompletnej samotności i skupienia się na niej, najlepiej w środku nocy, o ile nie mieszka się na wyspie lub w lesie - a trochę jednak za mała jest i kompozycyjnie, i emocjonalnie, by warto było często zapewniać jej takie warunki. Ale chociaż raz w życiu - jak najbardziej warto.


7.0/10

Komentarze