Red House Painters: "Down Colorful Hill"

1992

Album o dwóch obliczach. Kozelek i jego zespół zdołali tu wytworzyć coś unikalnego, szczytowe osiągnięcie slowcore’u, ale przed połową albumu z niego zrezygnowali. Mowa o muzyce oszczędnej, minimalistycznej, pozbawionej wirtuozerii tak w technice instrumentalnej, jak i w kompozycji, a jednak robiącej spore wrażenie. Niewielkim nakładem środków – nieskomplikowanymi, powolnymi rytmami, powtarzalnymi motywami gitarowymi i eterycznym wokalem lidera, zostawieniem sporej przestrzeni na ciszę i powoli rozchodzącym się brzmieniem – udało się stworzyć szczerą atmosferę przepełnioną melancholią, niepokojem przed dorosłością, smutkiem; i zahipnotyzować nią.

I tak 24 to wysoce klimatyczna, senna ballada-kołysanka, choć z cechami lamentu pogrzebowego, a jest to lament nad odchodzącą w zapomnienie młodością i koniecznością pozbycia się nastoletnich wzruszeń, pohamowania młodzieńczej wrażliwości w celu dostosowania się do dorosłego życia. Kozelek oddał ten stan poprzez muzykę bardzo trafnie. Utwór to apogeum melancholii, takiej nie bardzo głębokiej, właśnie nastoletniej. Kołyszący rytm, płaczliwe mantry gitarowe, epatujący wrażliwością wokal, sporo miejsca na ciszę, obsesyjna powolność przez którą zdaje się wyrażać chęć natychmiastowego zatrzymania czasu. Medicine Bottle odrobinę odpuszcza ekscentrycznie powolny styl pierwszego utworu, przyśpiesza, ale poza tym konsekwentnie trzyma się intensywnej, sennej i mocno melancholijnej atmosfery i muzycznej oszczędności. Bardziej nawet niż niepokojące i tajemnicze, delikatne riffy gitarowe czy wkraczający w późniejszej fazie utworu dyskretny gitarowy szum, interesujący jest tu wokal Kozelka, o ładnej, sennej barwie, interesująco pod kątem chromatycznym interpretujący udane melodie, wyraźnie zainspirowany Morrisseyem. 

Później jest już wyraźnie słabiej, a muzyka coraz mocniej odchodzi od oryginalnego slowcore'owego podejścia w kierunku bardziej standardowych rockowych smętów (Lord Kill the Pain wyrzeka się już powolności i minimalizmu całkowicie, przy czym daje w zamian reminiscencję późnej twórczości VU), chociaż zawsze są to smęty ładne i przyjemne, może tylko finalny kawałek już niebezpiecznie zbliża się w rejony płaczliwości kiczowatej, choć na szczęście do nich nie dociera. Bardzo dobrym utworem jest jeszcze Japanese to English, kontrastujące niepokojące, chłodne zwrotki ze smutnym, ale ciepłym i melodyjnym refrenem, wyposażone w ładną pracę gitary.

Down Colorful Hill to kawał świetnego albumu. A konkretnie całe pół świetnego albumu. Szkoda, że zabrakło Kozelkowi chęci, kreatywności lub odwagi (końcowe utwory wydają się zabezpieczać album przed finansową klapą), by cała płyta brzmiała jak pierwsze dwie piosenki. Mimo to miłośnikowi rocka wypada to usłyszeć.


7.5/10

Komentarze