Peter Maxwell Davies: "Worldes Blis"
Trzeba poświęcić sporo cierpliwości temu mocarnemu utworowi (zabrakło tej cierpliwości premierowemu audytorium), ale wynagradza to w potężny sposób. Worldes Blis przechodzi długą drogę z ciszy przerywanej jedynie intymnymi brzdęknięciami harfy do przytłaczającego, dysonansowego, kakofonicznego finału w wykonaniu pełnej orkiestry. Stopniowo wszystko narasta, zazębiają się kołyszące, przeciągłe fale poszczególnych instrumentów; nagle zdajemy sobie sprawę, że to już nie muzyka ciszy, a muzyka hałasu. Trwa to na tyle długo (w dodatku Maxwell Davies czasem się cofa), że nie sposób zauważyć tej zmiany w jednym punkcie. Jakkolwiek hipnotyzująca jest pierwsza część, oparta na delikatności dynamicznej i tajemniczej, mglistej, niepokojącej atmosferze, Worldes Blis trzeba usłyszeć przede wszystkim dla mrocznej, groźnej, choć i mistycznej nieco energii z końcowych części.
Bardzo introspektywna muzyka, można poczuć, jak próbuje dobrać się do wnętrza umysłu i zmusić do jakiejś reakcji, narzucić się ze swoją transcendencją. Nie robi tego może po arcymistrzowsku, ale tak czy inaczej to jeden z najciekawszych utworów drugiej połowy XX wieku.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz