Ousmane Sembène: "Moolaadé"
Prostolinijność i kameralność są największą zaletą i największym problemem tego filmu. Z jednej strony stateczne miejsce akcji, proste (ale nie płytkie) postacie, oszczędna, subtelna muzyka i takie same zdjęcia pozwalają wytworzyć bardzo szczery i ciepły klimat zachodnioafrykańskiej wioski, a dodatkowym atutem jest interesujący obraz egzotycznej kultury. Z drugiej strony łopatologia przekazu jest rażąca, aktorstwo czasem przesadnie mierne, a historia zbyt nieskomplikowana i oczywista na dwie godziny taśmy (spokojnie można by ją zamknąć nawet w godzinie seansu bez utraty walorów artystycznych). Te dwa oblicza gryzą się ze sobą i w sumie dają film średni, choć z przytupem kąsający barbarzyńskie, wręcz zbrodnicze tradycje na czele z obrzezaniem kobiet. Rzadko kiedy feminizm ma jeszcze w dzisiejszych czasach tak szczere, przyjazne i potrzebne oblicze - przynajmniej w krajach białego człowieka. Nie da się nie przyklasnąć.
5.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz