Ołtaszyn: Woławina

Pomysł założenia dość ekskluzywnej, a w każdym razie zdecydowanie nietaniej restauracji na Ołtaszynie wydaje mi się bardzo odważny, tak bardzo, że aż prawie lekkomyślny. Taka knajpa musi ściągać do siebie ludzi z całego miasta, bo wśród okolicznych mieszkańców znajdzie raczej za mało klienteli. Mamy więc tu przyjęte założenie, że wymierna liczba osób będzie chciała przyjeżdżać na Ołtaszyn specjalnie po to, żeby coś zjeść. Ołtaszyn, który nie tylko leży na obrzeżach Wrocławia, ale który w dodatku dzień w dzień, chyba bez wyjątku, chyba od rana do wieczora, jest jednym wielkim korkiem i na którym nie ma nic do zobaczenia poza kościołem i oczekującym na swoją setną rocznicę powstania osiedlem Ernsta Maya. Efekt jest taki, jak można przewidywać - w sobotę o 18:00 wszedłem do Woławiny jako jeden z trzech klientów, a półtorej godziny później wyszedłem jako jedyny. Wyszedłem z nadzieją, że pustki przeminą albo nie zabiją tej restauracji, bo wyszedłem pełen podziwu i z chęcią powrotu.


Samo wnętrze jest jednym z najprzyjemniejszych, z jakimi się we wrocławskich lokalach spotkałem. Zachowuje świetny balans pomiędzy elegancją i poczuciem wysokiej klasy a ciepłem, przytulnością i kameralnością. Trochę cegły, sporo drewna (również na przykuwającym wzrok suficie), wygodne skórzane fotele i cudowne, ciepłe, żółte światło. Profesjonalna, nienachalna obsługa też na plus. Fajny akcent w postaci zdjęć szefa kuchni z Bogusławem Lindą i dwójką wybitnych polskich aktorów - Markiem Kondratem i Ryszardem Kotysem.



Jeśli chodzi o jedzenie, to znakomite wrażenie zaczęło się już od przystawki i mimo wysokiej klasy następnych dań pozostało tym najznakomitszym. To najlepszy tatar, jaki jadłem - abstrahując od bardzo dobrego mięsa, to rewelacyjna jest koncepcja otoczenia go różnorodnymi, nietypowymi dla tego dania dodatkami, z którymi możemy go zmieszać wedle uznania. Nie znalazłem tam nic, co by mi nie odpowiadało, więc zjadłem wszystko i był to dobry wybór. 9.0/10


Filet mignon z wołowiny dojrzewającej nie wywołał aż takiego efektu wow, choć nie jest to winą samego steku - cudownie soczystego, aromatycznego, z bardzo wysokiej jakości mięsa, którego nie trzeba, ale warto wzbogacić bardzo dobrym sosem pieprzowym. Otoczka natomiast mogłaby wznieść to danie wyżej, raczej trochę obniża jego loty - nieciekawa sałatka, niepotrzebna rozmokła bułeczka pod stekiem i tylko w porządku ziemniaki - wszystko ok, nie żeby coś niesmacznego, ale wolałbym coś ciekawszego, jakieś grillowane warzywa czy grzyby i jakąś bardziej interesującą wersję ziemniaków. Sama wołowina mówi jednak za siebie. 8.0/10


W deserze, crème brûlée z suską sechlońską, zabrakło mi mojej ukochanej pokrywki z karmelizowanego cukru, ale i tak był bardzo dobry, słodki w punkt, suska przyjemnie tam zagrała. 7.5/10


Na Ołtaszyn mam akurat w miarę blisko, nawet z korkami, więc na pewno kiedyś do Woławiny wrócę przetestować coś innego niż steki (bo przed powtórzeniem tatara się chyba nie powstrzymam). Jedzenie jedzeniem, ale atmosfera jest naprawdę świetna, a niewielka liczba klientów to z perspektywy gościa raczej plus


8.0/10

Komentarze