Olimp: Hera

Coffee Milk Stout / 4% / 12,1 blg / recenzja z 22.11.2013

Po ponad pięciu miesiącach, odkąd po raz pierwszy spróbowałem piwa Pinty, w końcu dodaję do swojego katalogu kolejny - niestety dopiero trzeci - polski browar rzemieślniczy (i kontraktowy zarazem). Sprawa świeża, bo pierwsze piwo wypuścili bodaj w sierpniu tego roku; był to zresztą totalny falstart, jako że zapach - według około stu procent konsumentów - zdominowany był przez diacetyl. Podobno to naprawiono w nowej warce, ale ja postanowiłem na początek wybrać drugi, niedawny i najnowszy wypust tego browaru, uwarzony w stylu, który chodzi za mną od dawna. Minęło już bowiem grubo ponad pół roku, odkąd po raz pierwszy i jedyny spróbowałem stoutu mlecznego w wydaniu AleBrowaru. Kompletnie podbito wtedy moje serce pod względem koncepcji stylu, a teraz wreszcie mam okazję sprawdzić, czy to milk stout to taki cudowny wynalazek, czy jednak bardziej AleBrowar. No, ten tutaj to połączenie milk stoutu z coffee stoutem, ale brzmi to dla mnie nawet lepiej.

Opakowanie
Mam ambiwalentne odczucia co do tej butelki. Z jednej, ważniejszej strony to jedno z najbardziej topornych - zwłaszcza po uwzględnieniu potężnych obtarć - opakowań, jakie widziałem, ale z drugiej w jakiś perwersyjny sposób przyciąga mnie jego bezkompromisowość i dzikość. Etykieta całkiem ładna, rysunkowa, nie dzieło sztuki, ale estetyczna. Z tyłu jeszcze lepiej - przyjemny opis porównujący piwo do greckiej bogini i potężnie szczegółowy skład, wyłożony w jeszcze lepszej formie niż u Pinty, temperatura serwowania, szkło. Ze słodów poza mniej lub bardziej oczywistymi mamy paloną pszenicę. W innych składnikach laktoza i ziarna delikatnie palonej kawy arabskiej. Kapsel, jak łatwo się domyślić, goły, ale browar nie działa nawet pół roku, można wybaczyć. Moje nastawienie do butelki trochę się pogorszyło, kiedy odkapslowując piwo... ukruszył się kawałek gwinta.
6,5/10

Barwa
Czarne z nieznacznymi, rubinowo-brązowymi przebłyskami; piękne. 
4,5/5

Piana
Mało obfita, niska, ale bardzo ładna, gęsta; po paru chwilach opada do pierścienia, ten jednak w solidnej postaci utrzymuje się do końca. 
2/5

Zapach
Intensywny aromat słodu palonego, bardzo wyrazisty i zachęcający; na drugim planie zdecydowanie wyczuwalne, choć dość zwiewne nuty kawowe, w miarę konsumpcji coraz bardziej wyraziste; laktoza raczej na granicy wyczuwalności; odznacza się dość mocno zarysowaną kwaskowatością, ale przy słodach palonych i kawie jest to zrozumiałe; bardzo ładny, choć brakuje mi trochę jakiejś kropki nad "i". 
8,5/10

Smak
W smaku odrobinę mniej przekonujące, pojawiają się jakieś fałszywe, jakby diacetylowe przebłyski; kawa mocno wyczuwalna, bardzo przyjemny, czekoladowo-palony finisz: odzywa się nieśmiało laktoza i przyjemna, minimalna goryczka; przed finiszem trochę zbyt wodniste, ale jednocześnie wspaniale łagodne; smaczne. 
7,5/10

Tekstura
Od samego początku praktycznie zerowe wysycenie - w stoutach to względnie akceptowalne, ale jednak podwyższyłbym je choćby po to, by nadrobić wspomnianą wodnistość, rzadkość piwa. Do tego stoutu nie pasuje.
1/5

Olimp zasłużył na kolejną degustację, ale też na żadne szczególne peany. Niedopracowani jacyś są - w pierwszym piwie diacetyl, tutaj też co chwilę mi coś nie pasowało, coś bym wyrzucił ze smaku lub aromatu, choć ostatecznie przyjemne piwo. Może rzemieślnicy muszą lepiej pilnować Krajana - patrząc na takie wyroby jak Rudy Kot, w Trzeciewnicy mogą nie być przyzwyczajeni do dbania o szczegóły (a w zasadzie o cokolwiek).


6.5/10

Komentarze