New Order: "Power, Corruption & Lies"

1983

Przedwczesna śmierć Iana Curtisa i krótkość żywota Joy Division to jedna z najgorszych rzeczy, jakie przytrafiły się muzyce rozrywkowej. Na zgliszczach tego świetnego (w kategoriach popowych) zespołu pozostali członkowie zdołali szczęśliwie zbudować jego już nie tak świetną, ale bardzo udaną kontynuację, odnajdując dobry balans pomiędzy starymi wartościami muzycznymi a nowym obliczem i udowadniając, że Curtis był tylko jednym z elementów sukcesu JD. Koncepcję przybrali bardzo ciekawą, ale też bardzo logiczną - odszedł Curtis, więc odszedł mrok, a został taniec. Joy Division grało coś na kształt połączenia wysublimowanej dyskoteki z pogrzebem - pogrzeb się skończył, a dyskoteka pozostała. I weszła na teren bardzo pogodny (choć niepozbawiony akcentów minorowych). Zmieniła się atmosfera, ale filary formalne pozostały z grubsza te same - nieskończenie chwytliwe, hipnotyczne motywy perkusyjne i basowe, wzbogacone gitarami i syntezatorami. No i brzmienie, bardzo wyraziste, mało rockowe, oparte dużo bardziej niż na gitarach na wyeksponowanej perkusji, głębokim, wypukłym basie i różnych elektronicznych dźwiękach. Brzmienie z jednej strony bardzo podobne do starego, z drugiej zupełnie inne - będące jakby ciepłą i jasną wersją Joy Division, uciekające już od post-punku w stronę synthpopu.

W Age of Consent udało się połączyć bardzo ładną, słodko-gorzką, sentymentalno-pogodną atmosferę z wielkim efektem rytmicznej hipnozy typowej dla post punku. Linia basowa i nieregularny rytm wciągają od samego początku i ciekawie czasami przecinają się z gitarą, użycie syntezatorów jest smaczne i dobrze wyważone, linia wokalna przemyca ładne emocje. Jeszcze lepiej, a bardzo podobnie działa The Village, obdarzone nieco mniejszą dawką sentymentu, a większą pogodności. Błyskotliwe fakturalnie zespolenie złożonego motywu perkusyjnego, niskiego basu i gitary to esencjonalnie post-punkowy majstersztyk; gdy nałożymy jeszcze na to bardzo pociągającą melodię wokalu, wychodzi utwór o nieodpartym uroku, szczyty chwytliwości, a w dodatku jest to chwytliwość z duszą. 5-8-6 jest uboższy o poświatę emocjonalną, ale w kategoriach tanecznej hipnozy to arcymistrzowskie połączenie niebanalnego rytmu, wciągających basów i zgrabnej melodii; tutaj już z chwytliwości robi się sztukę. Druga strona albumu jest mniej interesująca, wysoka forma powraca dopiero w finalnym Leave Me Alone, będącym właściwie wariacją na temat Age of Consent, co nawet ładnie spina album, nawet jeśli niewiele do niego dodaje.


7.5/10

Komentarze