Minutemen: "Double Nickels on the Dime"

1984

Najsłynniejszy i jedyny słynny album Minutemen to bez wątpienia jedno z najciekawszych miejsc, do których dotarł punk. Wysoka jakość tej płyty zasadza się głównie na dwóch aspektach. Jednym z nich jest rozkoszne, wypukłe, niekiedy skrajnie synkopowane, eksponujące każdy dźwięk współbrzmienie funkowej, ciepłej gitary basowej, gęstej perkusji i zróżnicowanych oblicz gitary. Drugim jest nieskończona kreatywność zespołu w komponowaniu piosenek – choć brzmieniowa poświata albumu jest bardzo jednolita, to wewnętrznie mamy spore zróżnicowanie, a Minutemen sięga do rozmaitych inspiracji gatunkowych. Co niesamowite, prawie każdy z ponad czterdziestu utworów to osobna perełka, której warto się przyjrzeć z osobna. Są perełki mniejsze i większe (mimo wszystko trochę za mało jest tych większych, a za wiele malutkich), ale prawie wszystko na tym albumie jest dobre, co bardzo imponuje, skoro mamy do czynienia z potężną ilością krótkich i wciąż punkowych z ducha piosenek. 

Wspomnę tylko o tych, które najbardziej przykuły moją uwagę. I tak na wymienienie zasłużyły: doskonałe współbrzmienie neurotycznej perkusji, funkowego basu, gitary i szczątkowej, ale porywającej melodii w Theatre Is the Life of You. Kontrapunktowa współpraca basu i gitary w skrajnie funkowym Vietnam. It's Expected I'm Gone, w którym spokojniejsza niż zwykle linia perkusyjno-basowa robi miejsce dla gitary na ładną solówkę z rodowodem w późnych latach 60. Pasjonująca praca gitary w #1 Hit Song na wkręcającym tle basu. Świetne riffy w Two Beads at the End. Spektakularna, niezmordowana, hałaśliwa solówka gitarowa w Shit from an Old Notebook. Wciągające zmiany rytmiczne i blues rockowa solówka w The Big Foist. Esencjonalnie funkowe, hipnotyzujące rytmicznie The Glory of Man. Klimatyczne, niezobowiązująco sentymentalne History Lesson 2 z ładnymi melodiami. Psychodeliczne, obłąkane, eksperymentalne You Need the Glory. Potężna energia The Roar of the Masses Could Be Farts. Rwany rytm i świetna współpraca gitarowego riffu z wschodzącą i schodzącą w tę i z powrotem linią basową w West Germany. Nieco psychodeliczne riffy Nothing Indeed. Hipnotyczna zmysłowość Jesus and Tequila. Wciągający, właściwie jazz-funkowy Love Dance.

I wiele więcej. A jednak rozwlekłość i rozczłonkowanie są dla mnie minusami tego albumu. To nie tak, że jakieś utwory proszą się o wyrzucenie, ale cały album prosi się o skrócenie, nawet kosztem niektórych dobrych rzeczy, bo słuchając go w jednym ciągu w drugiej połowie zaczyna się przejadać, chyba że odbiorca skupia się na nim totalnie (a nie wynagrodzi tego jakimiś potężnymi przeżyciami, więc nie chciałoby mi się tego za często praktykować). I z drugiej strony niektóre pomysły błagają o rozbudowanie i wielki żal bierze, że po półtorej minuty świetna piosenka nagle się kończy, robiąc miejsce już nie tak świetnej. Pewnie nie mogło jednak być inaczej, bez lakoniczności nie byłoby Minutemen.


7.5/10

Komentarze