Milorad Pavić: "Słownik chazarski"

1984

Rozpatrywałbym to imponujące dzieło w trzech wymiarach: konstrukcji, stylizacji i treści. Rzecz ma się następująco. 

Jeśli chodzi o konstrukcję, jest to coś absolutnie fascynującego i oryginalnego. Powieść-leksykon (i to leksykon składający się z trzech przenikających się leksykonów)? Tak, poproszę. W dwóch wersjach, różniących się jednym akapitem, którego porównanie ma ułatwić rozwiązanie zagadki? Jasne. To zaśmianie się w twarz liniowości czyni ze „Słownika chazarskiego” lekturę wyjątkową i niezapomnianą, podnosi go do rangi jakiejś księgi tajemnej. Odkrywanie tajemnicy, porównywanie trzech różnych spojrzeń na te same wydarzenia, łączenie wątków i nadawanie sensów odkrytym powiązaniom przynosi dokładnie taki efekt, jakiego Pavić chyba chciał – wciąga czytelnika w tworzenie powieści. „Ja nie mieszam farb, czyni to twój wzrok; ja tylko kładę je na ścianie, jedną przy drugiej (...), a ten, kto patrzy, miesza w swoim oku barwy jak kaszę” – mówi jeden z bohaterów „Słownika” w jednym z wielu autotematycznych fragmentów książki, który streszcza jej istotę. 

Stylizacja, czyli wszelkie wysiłki autora, by upozorować swoje dzieło na autentyczną księgę informacji na temat Chazarów, stworzoną przez różne osoby kilka wieków temu, nie zachwyciła mnie tak jak konstrukcja powieści, ale też zasługuje na zdjęcie kapelusza z głowy. Erudycja Pavicia, wiedza na temat historii, którą na swój użytek przekształca i mityzuje, a także zdolność do pisania bez przerwy w ten baśniowo-magiczno-słownikowy sposób, jest imponująca i daje dzieło bardzo spójne stylistycznie. To kolejne, co trudno będzie czytelnikowi zapomnieć. 

Z treścią mam jednak problem. Historia Chazarów, a raczej historia historii Chazarów nie pożarła mnie. Składa się to na całkiem interesującą całość, ale nie zostałem zmotywowany, by uporządkować ją sobie we wszystkich szczegółach, co już trochę o niej mówi. Mniejsza z tym, największym problemem są bajania autora, pokłosie stylizacji na pradawną księgę. Początkowo wszystkie te oderwane od rzeczywistości zdania, sytuacje, porównania, wyjęte jakby żywcem z ksiąg magicznych czy wyjątkowo fantazyjnych baśni czyta się z przyjemnością, ale po jakimś czasie zaczęły mnie strasznie nużyć, przejadły mi się i pod koniec marzyłem już o normalniejszym sposobie opisu świata i wydarzeń. W takim zagęszczeniu jest to po prostu trochę ciężkostrawne. 

Książkę więc szczerze podziwiam i polecam, bo z takim indywiduum warto się zapoznać, ale jednocześnie nie kocham, a nawet nie uwielbiam


7.0/10

Komentarze