Michelangelo Antonioni: "Zawód: Reporter"
Perwersyjne pogłębienie poszukiwań Antonioniego z lat 60. Reżyser zdaje się tu być w raju, znalazłszy radykalne jak nigdy dotąd zobrazowanie dwóch być może najważniejszych totemów swojej twórczości: wyobcowania i nieporozumienia. Postać Nicholsona to hiperboliczny obcy, uciekający przed wszystkim z samym sobą włącznie, na siłę wplatający się w intrygę kryminalną, szukający i znajdujący jedyne możliwe uwolnienie od bezsensownej egzystencji. Słynne nieporozumienie występuje na wszystkich możliwych polach: językowym, kulturowym (jeszcze nigdy podróże nie wydawały się tak chłodną i nieprzyjazną czynnością jak tutaj), emocjonalnym i intelektualnym. Wlokące się, quasi-bezsensowne sceny, niezrozumiała tułaczka głównego bohatera po nieprzyjaznym świecie, kontrowersyjnie skomponowane kadry - "antonionizm" napęczniały do granic możliwości. Reżyser w raju, ja niekoniecznie - odniosłem wrażenie, że obcuję z "Powiększeniem", tylko bez magii "Powiększenia" - błysnęła ona jedynie w finałowej, z punktu widzenia kinematograficznego wręcz genialnej scenie, w której Antonioni antycypował psychologiczny ruch kamery Angelopoulosa i Tarra. Wcześniej jednak byłem daleki od zachwytu. Wydaje mi się też, że Nicholson nie odnalazł się doskonale w tak nietypowym dla siebie kinie (choć odnalazł się). Nie umiem jednak wykluczyć, jak zwykle zresztą przy filmach Antonioniego, że muszę to obejrzeć jeszcze raz i skupić się jeszcze bardziej. Co by nie było, to dla wspomnianej sceny i tak trzeba ten obraz zobaczyć.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz