Michelangelo Antonioni: "Noc"
Nieco mniej znany od paru innych filmów tego reżysera, a kto wie, czy nie jego najlepszy. Na początek zwróćmy uwagę na jak zwykle u Antonioniego interesującą, nowofalową narrację. "Noc" ma temat bardzo konkretny, jest nim rozpad długoletniego związku mężczyzny i kobiety, których uczucia wygasły lub przygasły, jednak nie potrafią oni od siebie odejść, co sprawia, że sami nie wiedzą, czy kochają się jeszcze, czy nie, zaś podejrzenie tej drugiej sytuacji z jakiegoś powodu stanowi potężny ból. Zostaje to jednak powiedziane dopiero w ostatnich dziesięciu minutach filmu, dopiero wtedy reżyser sięga po słowa i konstruuje liryczne, uczuciowe dialogi, po które mniej interesujący twórca sięgnąłby od razu. Przez wcześniejsze niecałe dwie godziny Antonioni nie stwierdza dramatu dwojga głównych bohaterów, lecz go wyraża - za pomocą irracjonalnie nudnych i pustych sytuacji, drobnych gestów i półsłówek, symbolicznych zdjęć, atmosfery, stałemu oddalaniu od siebie małżeństwa w przestrzeni. I tak właściwie powinno działać kino, zwłaszcza jeśli jest wzbogacone o wielką formę, a ta doprawdy taka tutaj jest - zdjęcia są zachwycające: wspaniale skomponowane, pysznie wykorzystujące światłocień, odbicia, zbliżenia, ucięcia - i lokacje, co widać zwłaszcza pod koniec (Antonioni to mistrz otwartej przestrzeni). To również dzieło atmosfery, może nie potężnej, ale solidnej i zróżnicowanej, właściwie trzech różnych atmosfer: najpierw świetnie oddany, duszny i statyczny nastrój ulic Mediolanu, później sucha metafizyka nocy na przyjęciu, poszukiwanie rozstania, w końcu poranny kac emocjonalny, przyziemny i brutalny, ale wreszcie rześki. Strasznie satysfakcjonujące kino.
8.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz