Meredith Monk: "Dolmen Music"
Niezwykle oryginalny, klimatyczny zbiór pół-kompozycji, pół-improwizacji stworzonych przez pół-kompozytorkę, pół-wykonawczynię Meredith Monk, opierającą się w równym stopniu zakwalifikowaniu do szeregów muzyki poważnej, co do muzyki popularnej. Materiał jest tu dość zróżnicowany (mimo że głównie ascetyczny), więc ciężko mówić coś o całym albumie, ale sumarycznie daje on jedną z najciekawszych eksploracji ludzkiego głosu w całej historii muzyki. Cztery czy jak kto woli dwa pierwsze utwory różni wydźwięk emocjonalny, ale łączy pewien schemat: to połączenia skrajnie minimalistycznych, ascetycznych partii fortepianowych z mniej lub bardziej wyzwolonymi improwizacjami wokalnymi głównej bohaterki; ostatni i najdłuższy utwór to ściśle zaplanowana kompozycja na sześć głosów (pojawiają się jeszcze w tym wszystkim inne instrumenty, ale mają marginalne znaczenie). Obie strony medalu są piękne. Pierwsza dostarcza wybitnie wrażliwej, głębokiej, melancholijnej atmosfery, szerokiego spektrum technik wokalnych i ekspansywnych emocji; druga działa nieco bardziej na rozum niż na serce, fascynując konstrukcją, a nie indywidualnymi zdolnościami wokalistki. Bez względu na technikę, cały czas odnosi się tu wrażenie poszukiwania oryginalnych efektów brzmieniowych, emocjonalnych, fakturalnych czy rytmicznych, a że jeszcze te efekty faktycznie są odnajdowane, to można śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia z czystą, szczerą i wartościową awangardą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Album otwiera oniryczna, przeładowana emocjami kołysanka, która odświeża magię tonalności. Zbudowana na ascetycznej, przejrzystej strukturze harmonicznej, podkreślanej przez oszczędne ostinato fortepianu, stwarza pole na ciekawe improwizacje wokalne. Monk wypada świetnie zarówno we fragmentach gdzie trzyma się ziemi, śpiewając głęboko, nisko i przeciągle, ze średniowiecznym namaszczeniem, jak i wtedy gdy odlatuje w neurotyczne, poszarpane wokalizy w wysokich rejestrach; potrafi też błyskotliwie jedne z drugimi skleić. Głębia jej głosu, zamyślone i pełne tęsknoty harmonie, inteligencja improwizacji (nie tylko dobór tonów, ale i samogłosek i spółgłosek) oraz oniryczne brzmienie stwarzają sentymentalną, smutną, ale zarazem kojącą kołysankę, bardzo szczerą i głęboką emocjonalnie. Drugi utwór, dla odmiany pogodny, żywotny i nieco zagęszczony brzmieniowo, to połączenie minimalistycznej pracy fortepianu, ekscentrycznej, punktowej perkusji i improwizacji wokalnych opartych bardziej na rytmie niż melodii. W żartobliwym, krótkim The Tale Monk improwizuje nie tyle na śpiewie, co na śmiechu małej dziewczynki skrzyżowanej z wiedźmą – efekt jest bardzo przyjemnie ekscentryczny.
Biography to najlepszy fragment albumu. Przypomina nieco otwierającą kołysankę – również opiera się na ascetycznym fortepianie tworzącym szczątkowe, a jednak wyraziste harmonie (tylko zamiast jednostajnego arpeggio rzuca nierównomierne akordy), improwizacjach Monk i smutnej, lirycznej, pięknej atmosferze. Improwizacje te są jednak znacznie śmielsze, absolutnie fascynujące. Monk zaczyna od profetycznych mantr, przechodzi przez roztrzęsione, buczące rozpaczliwe wycia, przerywa przeszywającymi chwilami głębokiej tonalności, zmierza w stronę istnej ekstazy rezygnacji rzężąc, jęcząc, piszcząc, improwizując na rytmie i melodii jednocześnie, by jeszcze raz podsumować urzekającą tonalną melodią. Przepotężne.
Danie główne, tytułowe Dolmen Music, to utwór oparty już nie na improwizacji, a na kompozycji –symfonia na orkiestrę kameralną głosów (czasem odzywają się tu instrumenty, ale większość muzyki to bogate a cappella). To nieustanna gra w konfiguracje wertykalne i horyzontalne, nakładanie na siebie schematów wokalnych poszczególnych wokalistów, wzmacnianie i osłabianie dźwięku, poszukiwanie interesujących efektów brzmieniowych i melodycznych. Podróż poprzez zróżnicowane, rozwijające się tematy i motywy, przejrzysta i bardzo interesująca fakturalnie. Bazując w dużej mierze na dorobku minimalizmu nawiązuje ciekawy dialog ze średniowieczną i renesansową polifonią wokalną, ma momenty ekstatyczne, fragmenty istnej burzy wokalnej zmierzającej ku granicy kakofonii. Fascynujące, jak za pomocą zaledwie paru głosów Monk potrafiła utworzyć momentami niesamowicie gęsty i intensywny dźwięk.
Monk daleko do popularności takich ludzi jak Glass czy Reich, tymczasem przedstawia ona chyba trochę ciekawsze oblicze minimalizmu niż oni.
8.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz