Marty Robbins: "Gunfighter Ballads and Trail Songs"
W tych dwunastu nieskomplikowanych piosenkach Marty Robbins zawarł wyśmienicie wyrazisty klimat Dzikiego Zachodu. Wszystkie są proste, ale wszystkie ładne i przyjemne, a jako całość tworzą relaksujący, ciepły, archetypiczny kowbojski świat. Brzmienie zdominowane przez doniosły wokal Robbinsa i męski chórek, z niewinnie brzdąkającymi gitarami w tle, wypada autentycznie i przenosi słuchacza w czasie i miejscu, mimo że wydaje się nieco przerysowane.
Piosenki są do siebie nieco zbyt podobne, żeby z osobna je opisywać. Szczególnie ładne melodie mają Big Iron (chyba najlepszy kawałek albumu), Billy the Kid, The Master's Call (sili się na wyłamanie z beztroski, wychodzi to średnio, ale przynajmniej trochę przełamuje klimat), Running Gun i Down in the Little Green Valley. El Paso z meksykanizującymi gitarami ma szczególnie wyrazistą atmosferę. Cool Water, A Hundred and Sixty Acres i In The Valley zapewniają maksymalny chillout. They're Hanging Me Tonight cierpi na stosunku długości do powtarzalności, a The Strawberry Roan i Utah Carol mają najmniej werwy i chwytliwości, ale nawet te trzy nie wyłamują się z klimatu i estetyki całego albumu, wypadając wciąż pozytywnie.
Całość może brzmi nie do końca poważnie, acz poważnieje, kiedy spojrzeć na datę nagrania. W latach pięćdziesiątych przyzwoitej muzyki, która nie byłaby klasyką, jazzem albo bluesem, było jak na lekarstwo. I tak mi wpadło do głowy - hm, czyżby to był jeden z najlepszych albumów szóstej dekady spoza kręgu wymienionych gatunków? W tutejszym rankingu zajmuje szóste miejsce, ja też chyba nie naliczyłbym więcej niż pięciu lepszych rzeczy, więc chyba tak. Co prawda trzeba być odrobinę szalonym, żeby słuchać Marty'ego Robbinsa w większej ilości - nawet ten album sam wobec siebie jest mocno wtórny - ale jego najsłynniejsze dzieło jest warte poznania. A poza tym nawet jeśli teraz Marty was bawi, to kiedy dojdziecie już do tego etapu w swoim życiu, że będziecie musieli przygotować playlistę na imprezę w stylu country, wrócicie tu z podkulonym ogonem. Jest trochę lepszego country na świecie, ale jeśli ktoś potrzebuje natychmiastowego, bezkompromisowego sieknięcia archetypicznym kowbojskim klimatem, jego wyborem będzie ten album. A zresztą po prostu przyjemna jest ta muzyka i relaksująca.
6.0/10
Big Iron wspaniale wpasowało się w grę Fallout New Vegas. Słuchanie tego przemierzając westernowo-postnuklearne pustkowia to chyba najlepszy sposób aby wczuć się w ten kawałek ;)
OdpowiedzUsuń