Marszowice. Ostatnie bastiony eksploracji

Można mieć niekiedy wątpliwości, czy w dobie narzędzi pozwalających przejść wirtualnie po prawie każdej ulicy w krajach takich jak Polska, w dobie gruntownego oznaczenia i udokumentowania zdjęciowego każdego istotnego i większości nieistotnych obiektów przez pasjonatów lokalnej historii i topografii, jeśli już nie przez oficjalne organy - czy w takich mianowicie czasach możliwa jest jeszcze prawdziwa eksploracja turystyczna, realne odkrywanie nowych, interesujących miejsc na świecie, a nie tylko podążanie utartymi przez poprzedników szlakami. To prawdopodobne, że możliwa już praktycznie nie jest. Jeśli jednak w jakimś stopniu jeszcze jest, to najprędzej poprzez takie ekscentryczne zajęcia, jak zwiedzanie miasta osiedle po osiedlu, nie wyłączając tych najbardziej ościennych osiedli. Często takie podejście zakończy się fiaskiem - z rzeczy godnych uwagi zobaczymy jedynie to, co z góry zapowiadało się interesująco i nic więcej - ale niekiedy faktycznie szczęście pozwoli odkryć coś jednocześnie ciekawego i niezapowiadanego. Doznałem tego między innymi na Marszowicach, które nie obiecywały prawie nic, a pozostawiły wrażenia, jakie utkwiły mi w pamięci na zawsze.
Rzut z satelity pozwala podzielić Marszowice na cztery części - jedną jest dawna wieś o tej nazwie, o której pierwsze wzmianki pochodzą z 1336 roku, przyłączonej do Wrocławia w 1973 roku, bez większej historii (jej punktem szczytowym było chyba powstanie elektrowni wodnej na rzece na początku lat 20. XX wieku, na miejscu młyna wodnego). Druga to pola, łąki i kępki drzew, które zajmują zdecydowaną większość powierzchni osiedla. Trzecią jest świeże, zamknięte (przynajmniej w teorii) dla mieszkańców osiedle dość wypasionych domków jednorodzinnych na południu. Czwarta to w końcu część Lasu Stabłowickiego, położona na zachód od Bystrzycy.
Na mapie zaznaczone są tylko dwa obiekty, które można by nazwać interesującymi lub chociaż w jakimś stopniu istotnymi. Niekoniecznie jednak dla nich warto przyjechać na Marszowice. Pierwszym jest kościół NMP Matki Pocieszenia z przyległym dość sporym cmentarzem, usytuowany wręcz egzotycznie, bo pośrodku kompletnego niczego, w szczerym polu, z dala od większych skupisk ludzkich. Pierwotnie była to kaplica cmentarna, stąd oszczędna forma - podniesiona została do rangi kościoła przez mocniejsze zasiedlenie Marszowic. Co najmniej dopóki jego budowa nie zostanie dokończona - a nie zapowiada się na to - pozostanie jedną z najbrzydszych świątyń Wrocławia. Zbudowany kilka lat temu, do dziś nieotynkowany poza dość banalną fasadą, co tworzy nieprzyjemny kontrast i bije w oczy niedokończeniem, o kanciastej bryle, dodatkowo oblepiony jeszcze krzykliwą reklamą kwiatów i zniczy - nie broni się. Do wnętrza nie zajrzałem, bo odbywa się tu tylko jedna msza w tygodniu, ale nie wierzę, że znalazłbym tam coś ciekawego, jeśli środków nie starczyło nawet na tynk. Sam Cmentarz Marszowicki też jest zresztą jednym z mniej interesujących w mieście mimo dość poważnych rozmiarów.
Drugi punkt z mapy to budynek elektrowni wodnej, widoczny najlepiej z Mostu Marszowickiego: budynek ponad stuletni, stojący na miejscu dawnego młyna. To już akurat zadbany, estetyczny obiekt z wyróżniającą się na tle okolicy wieżyczką z dzwonkowym hełmem, który byłby akurat całkiem sensowną atrakcją, gdyby dało się do niego zbliżyć bez wkraczania na czyjąś własność prywatną. Nawet z oddali ma jednak już pewną wartość estetyczną, zwłaszcza że Bystrzyca dość malowniczo tu się rozlewa.
Marszowice rehabilitują się trzema obiektami, które trzeba sobie odkryć samemu, bez łatwych wskazówek na mapie. Najbardziej bezpośrednio atrakcyjnym jest przepiękna, odrestaurowana przez prywatnego właściciela willa z przełomu XIX i XX wieku, znajdująca się pod adresem Marszowicka 15, znana jako Willa Basia. Wysoka wieża z imponującym hełmem, szachulec i białe płaskorzeźby na elewacji robią spore wrażenie. To własność prywatna i można tylko zobaczyć fasadę przez bramę, ale nawet tyle warto.
Niedaleko przy tej samej ulicy odnajdziemy zabytek z tych samych czasów, jednak tym razem w zaawansowanej ruinie. To pozostałości po byłym folwarku dworskim, na które pewnie nie zwróciłbym nawet uwagi, traktując jako kolejny element pozostałości po nieciekawych wiejskich zabudowaniach, gdyby nie charakterystyczna brama wjazdowa z wyrzeźbionym u góry rokiem 1903. Mimo że okna są zabite cegłami, dach się zapada, a brama wygląda na ledwo stojącą, to podwórze spełnia nawet dzisiaj swoją pierwotną funkcję - spotkamy tam kilka koni. To już bardzo niszowy "zabytek", ale ma swój klimat.
Jeśli chodzi o dorobek kultury, to tutaj Marszowice już się kończą. Miłośnicy natury znajdą natomiast jeszcze widoki na Bystrzycę i zachodni brzeg Lasu Stabłowickiego. Ładnie robi się już przy ulicy Marszowickiej, gdzie rozciąga się widok na Jaz Marszowice. Zaraz za nim warto, idąc na południe, skręcić wraz z Bystrzycą w lewo i przejść wzdłuż niej przynajmniej kawałek. Wytrwali mogą nie poprzestawać na kawałku, nie zrazić się końcem jasno wytyczonej ścieżki i podążać za rzeką dalej na południe, przemierzając Las Stabłowicki i dochodząc do Parku Leśnickiego. Poza mnóstwem standardowego ptactwa można tu spotkać duże ptaki drapieżne, a nawet bobry, choć ja natknąłem się tylko na ślady ich działalności. To wyprawa dla niemających nic przeciwko przeciskaniu się przez gęstwinę i trochę też dla nieświadomych tego, że po drugiej stronie rzeki, już na Stabłowicach, las jest trochę ładniejszy i wyposażony w wygodne ścieżki. Ale wyprawa satysfakcjonująca.
Nie ma się co oszukiwać - nawet po wyłuskaniu tych niszowych perełek Marszowice to typowe osiedle dla koneserów, pozbawione twardych i bezdyskusyjnych konkretów do zobaczenia. Ale kto nie odpuści pożądania twardych i bezdyskusyjnych konkretów, ten nie zazna współcześnie uczucia prawdziwego odkrywcy. A Marszowice zaznać go pozwalają.





















Komentarze
Prześlij komentarz