Luis Buñuel: "Dyskretny urok burżuazji"
To może być najlepszy film Buñuela. Świetna satyra na bogatych i wysoko postawionych ludzi z ich... doprawdy w pewnym sensie uroczą hipokryzją, lękami, marzeniami i zachowaniami, wyrażona w rozlicznych subtelnościach słownych i sytuacyjnych. To bez wątpienia, ale to chyba trochę zbyt jednowymiarowa interpretacja filmu, wydaje się to bardziej skomplikowane - a może nie jest? Zastanawiam się, czy "Dyskretny urok burżuazji" nie jest przede wszystkim grą reżysera z percepcją widza, podobną do tej, którą uprawia już bez żadnych ogródek Haneke; w dużej mierze prowokacją i tylko nią. Jedną z większych sił tego filmu jest stopniowe zanurzanie w absurdzie. Surrealizm to też dobre słowo, choć jest to surrealizm skrajnie dyskretny - świat przedstawiony nie różni się niczym od rzeczywistego, a jednak przebiega po plecach coraz mocniejszy dreszcz podejrzenia, że coś jest nie z tego świata. Zaczynamy całkiem normalnie, narracja jest zwyczajna, historia też, atmosfera żadna (brak muzyki, proste zdjęcia), choć zdarzają się sytuacje niezręczne, jak martwy właściciel w restauracji. Później wciąż jeszcze nie doświadczamy nic fantastycznego, ale dziwną atmosferę zaczyna wprowadzać natłok takich właśnie niedopasowanych i niezrozumiałych przypadków, całość robi się też coraz bardziej absurdalna przez kolejne i kolejne przeszkody, które uniemożliwiają bohaterom zjedzenie kolacji. W końcu Buñuel naciera ze swoją zwariowaną szkatułkową narracją, zamykając kolejne fragmenty opowieści w snach bohaterów, które robią się coraz bardziej niesamowite. Hiszpan stworzył film bardzo dziwny, wręcz robiąc sztukę z dziwności.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz