Luigi Nono: "Il canto sospeso"

1956 / wykonanie: Berliner Philharmoniker, Claudio Abbado, 1993

"Il canto sospeso" kojarzy mi się przede wszystkim z atmosferą niepokoju, przechodzącego momentami w lęk, a raz również w strach - wszystko sklejone bardzo specyficznym liryzmem. Rozwiązania serializmu nadają się wyśmienicie do wyrażania tych emocji, co Nono tu udowadnia. Kompozytorowi zależało na uzyskaniu silnej wymowy politycznej, a wszystkie negatywne emocje, jakie zawarł w tym dziele, są wymierzone w faszyzm i jego ofiary. Mnie to obchodzi umiarkowanie, utwór kojarzy mi się bardziej z mrokiem egzystencjalnym niż mrokiem zbrodniczej ideologii, co jednak muzyce niczego nie ujmuje z mocnego brzmienia. 

Pierwsza, całkowicie instrumentalna część to jeszcze stosunkowo łagodne wprowadzenie w przejmująco zimny świat tego utworu. Wyłaniające się z ciszy przeciągłe smagnięcia smyczkami, równie przeciągłe dmuchnięcia sekcji dętej i złowróżbne uderzenia bębnów to narastają, to zwalniają, tworząc atmosferę tyle niepokoju, co niepewności. Druga część (do orkiestry dołącza chór) sprawia we mnie wrażenie, jakby Nono chciał naśladować wiatr wyjący w górach między szczelinami. Kolejne zaśpiewy chóru o zmiennym natężeniu i wysokości są jak kolejne podmuchy, uderzające z różnych stron. Trzecia część, zamieniająca chór na trzech solistów, jest szpikująca - jakby zarówno głosy, jak i piskliwe smyczki próbowały przebić mnie na wylot lękiem. Znów instrumentalna część czwarta to świetne, dramatyczne narastanie z ciszy w kierunku hałasu i z powrotem do ciszy - podobnie jak na początku; znów niepokój i niepewność. Po przerwie na wygłoszenie tekstu mocny, przejmujący tenor stara się odciągnąć uwagę, ale to w instrumentalnym tle dzieją się najciekawsze rzeczy - dźwięki bardzo poszarpane, skaczące, niespodziewane. Część szósta to najpierw obiecany strach i powrót do moich skojarzeń meteorologicznych - tym razem nie wiatr, a huragan, burza; miażdżące trąby, perkusyjne grzmoty, zawodzenia zmiażdżonych, zagłada. A potem - wyciszenie, ale nie uspokojenie. W siódmej części najwięcej liryzmu bez straty chłodu i niepokoju - fascynujące starcie sopranistki z wysokimi dźwiękami skrzypiec, fletów, dzwonków i cymbałów. Kolejny instrumentalny fragment szczególnie chętnie przeskakuje z ciszy do hałasu, z dźwięków niskich do wysokich. Finał, połączenie bębnów z chórem, to całkiem spokojne jak na ten utwór podsumowanie, również chyba mój najmniej ulubiony fragment. 

Brakuje mi tu może fragmentów, które by mnie zachwycały (są takie, ale skrajnie krótkie) - wszystko mi się tu raczej tylko bardzo, bardzo podoba, ale przed niczym nie klękam. To jednak wyjątkowa praca, interesująca i z silną atmosferą, jeden z najciekawszych utworów wokalnych XX wieku.


7.5/10

Komentarze