Ludwig van Beethoven: III koncert fortepianowy
Beethoven miał już na tym etapie na koncie trochę wyskoków romantycznych, może formalnie jeszcze umiarkowanych, ale emocjonalnie niewątpliwych. Tu jednak objawił się jeszcze raz Ludwig zupełnie klasycystyczny - to koncert bogaty w różne środki ekspresji, ale rzadko uciekający od klasycystycznego rygoru, wyważenia emocji, dostojności, elegancji i symetrii form. Można by nawet powiedzieć, że więcej tu jeszcze mozartowskiej tradycji koncertu fortepianowego niż autonomicznego Beethovena, gdyby nie orkiestrowy monumentalizm przed Beethovenem nieznany. Mimo że nie ma tu wiele zamyślonej refleksji i burzliwych uczuć, jest świetnie - ten koncert pokazuje, że genialny Niemiec, co czasem się zapomina, nie tylko rozpoczął najbardziej wpływową epokę muzyczną, ale też zdążył wcześniej bardzo ładnie rozwinąć tę, w której się narodził.
W pierwszej części, znakomitym kawale muzyki, poza takimi oczywistościami u Beethovena jak subtelna orkiestracja, głębia emocjonalna i bogactwo tematyczne imponuje przede wszystkim zmienność nastrojów i ich arcygładkie ze sobą złączenie, które wymagać musiało mocarności harmonicznej. Patetyczny, momentami niemal brutalny dramatyzm przechodzi w uroczystą radość, pojawiają się fragmenty wręcz proto-impresjonistyczne. Rewelacyjne jest też relacja fortepianu z orkiestrą: początkowo pierwszego nie ma, później się włącza, ale absolutnie nad orkiestrą nie dominując ani nie starając się jej zwalczyć: przypomina to ciekawą dyskusję, w której każda strona szanuje drugą i potrafi inteligentnie nawiązać do jej wypowiedzi. Na końcu dopiero w spektakularnych pasażach fortepian zyskuje przewagę i okazuje się główną postacią. Largo dla odmiany jest bardzo statyczne emocjonalnie - rządzi nim pogodny, sentymentalny spokój, zbudowany na przepięknym temacie, może nieco za mało rozwiniętym. Ale już finalne rondo powraca do gry subtelnie złączonymi kontrastami - swawolne, kapryśne, skoczne partie fortepianu występują tuż obok potężnych, beethovenowskich ryknięć masywnej orkiestry i jakimś sposobem koegzystują w symbiozie.
Konkluzja: dobrze że Beethoven wyszedł poza klasycyzm, ale dobrze też że jednak przez jakiś czas z niego nie wychodził.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz