Ludwig van Beethoven: I sonata fortepianowa
1795 / Op. 2 No. 1 / wykonanie: Wilhelm Kempff, 1995
Cykl sonat Beethovena, chyba najmocarniejszy cykl utworów fortepianowych, jaki powstał, potrzebował trochę czasu, żeby się rozkręcić. Pierwsza z nich, zarazem jedno z najwcześniejszych dzieł kompozytora w ogóle, to ładna salonowa miniatura, ale nie dostarcza jeszcze ani tych emocji, ani tej uczty intelektualnej, za które kochamy Ludwika.
Pierwsza część łączy zabawę z klasycystyczną elegancją, ma ładne motywy i porywające cody, ale za mało w niej głębi i gęstości, by zachwyciła. W drugiej części, która jest podobno najstarszym zachowanym fragmentem muzyki napisanym przez Beethovena (zaledwie piętnastoletniego), jest już trochę liryzmu, przy czym jest to liryzm bardzo naiwny, niemal dziecięcy. Tworzy namiastkę atmosfery sielanki i spokoju, ale nie jest tak ekscytująca co Allegro. Część trzecia jest najsłabsza, ładna, ale lekka aż do przesady. Końcowe Prestissimo łączy za to dwie zalety z pierwszych części - eleganckie formy i liryczną (tu poważniejszy liryzm) osnowę.
Finał daje - skrajnie ubogą co prawda, ale zawsze - zapowiedź ekspresji emocjonalnej kompozytora, która wybuchnie w przyszłości. Za dużo tu jednak jeszcze trzymania się przeszłości, której zresztą (reprezentowanej przez Haydna) jest to dzieło zadedykowane. Przy bogactwie późniejszej twórczości Beethovena jego pierwsza sonata jawi się raczej jako ładna ciekawostka niż jako pełnoprawny utwór.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz