Lost Abbey: Framboise de Amorosa
Port Brewing/Lost Abbey to na chwilę obecną mój ulubiony amerykański browar. Na sześć piw, jakie od nich piłem, aż trzy były genialne. Nie że bardzo dobre, świetne, znakomite - genialne po prostu. Nie miałbym nic przeciwko, żeby dzisiaj wjechało czwarte i ostatecznie przypieczętowało dominację browaru z Kalifornii. Szansa jest niemała, bo Framboise de Amorosa to mocne, malinowe kwaśne ale leżakowane w beczkach po czerwonym winie. Raczej rzadko spotyka się tego rodzaju leżakowanie, a szkoda, bo czerwone wino często robi doskonałą robotę. Piwo cieszy się czternastym miejscem w rankingu nietradycyjnych kwaśnych/dzikich ale na RB. Będzie to również luźno jedno z dziesięciu najdroższych piw mojego życia, więc oczekiwania mam naprawdę spore.
Opakowanie
Lost Abbey - i wszystko jasne. Genialne.
10/10
Barwa
Mocno zmętnione, czerwono-brązowe, piękne.
4,5/5
Piana
Obfita, ale grubopęcherzykowa i kiepsko trwała.
2/5
Zapach
Bardzo malinowy, a jednocześnie bardzo beczkowy. Kwaśność malin łączy się ze słodyczą beczki i daje również wrażenie nieco truskawkowe. Lekka winność i funk niesamowicie to wszystko uszlachetnia. Przepiękny aromat, niemal genialny.
9,5/10
Smak
Tu trochę mniej malinowe, a bardziej flandersowe, wchodzą suszone owoce, zielone jabłka, totalna winność, minimalnie octowa. Tak, to jest flanders. Maliny mocno wycofane, ale są w tle, fajnie przełamują swoją świeżością. Świetne, choć kwas trochę zbyt gryzący.
8,5/10
Tekstura
Za dużo gazu, tak nawet znacznie za dużo.
2,5/5
Świetne piwo, które z pełną odpowiedzialnością można określić jako oud bruin. Nie ukrywam, że spodziewałem się czegoś trochę większego, czegoś olśniewającego, a to po prostu świetny flanders, ale kłaniający się największym piwom z Rodenbach, które są znacznie tańsze, więc... więc cieszę się, że mam już drugą butelkę tego piwa w piwnicy (potencjał do leżakowanie ogromny) i nie muszę już w nie więcej inwestować.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz