Lindemans: Gueuze Cuvée René
To dla mnie szokujące spostrzeżenie, ale archiwum nie kłamie: przez trzy i pół miesiąca nie wypiłem żadnego piwa z Belgii. Co więcej, ostatnio z tego kraju degustowałem standardowe Gueuze z Lindemans, a na dzisiejszy dzień zaplanowałem opisanie niejako wersji premium tego trunku. Owo Cuvée René to pierwszy lambik, którego piłem w życiu, w bardzo wczesnym etapie swojej przygody z piwem. Był to bez wątpienia największy szok, jakiego w jej trakcie doznałem. Teraz, gdy już niejednego lambika mam za sobą, zacieram ręce na myśl o tej butelce.
Opakowanie
Piękna, szampańska butelka z szampańską etykietą i korkiem, tak samo jak w przypadku krieka z tej edycji. Czysta elegancja, choć kriek przez kolorystykę robił trochę potężniejsze wrażenie.
9,5/10
Barwa
Złote, bardzo mocno zmętnione, niebywale agresywnie ulatujący gaz, sporo mało ciekawie wyglądających kawałeczków drożdży; ogólnie jednak bardzo korzystne.
4/5
Piana
Niemal natychmiast redukuje się do minimalnych pozostałości.
0,5/5
Zapach
Bardzo kwaśny, wiejski - po prostu klasyka stylu, można się co najwyżej doczepić nieco do intensywności.
9/10
Smak
Odziwo dość ułożone, kwaśność oczywiście dominuje, ale nie jest przesadna; ma to swoje zalety, ale i wadę, bo pod spodem brakuje piwu trochę ciała.
8,5/10
Tekstura
Ogromnie nagazowane, chociaż da się przeżyć.
2/5
Zdecydowanie lepsze, prawdziwsze gueuze od wersji standardowej, po prostu zgodne ze stylem. Chociaż nie jest dla mnie już tak ekstremalne, dla początkującego być musi, w związku z czym nie polecam tego piwa jako wprowadzenia do świata spontanicznej fermentacji - na pierwszy raz może lepiej zacząć z czymś dosładzanym.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz