Lester Young & Teddy Wilson: "Pres and Teddy"

1959

Jeśli album będący zbiorem sześciu standardów ze świata tradycyjnego amerykańskiego popu, zagranych jazzowo, ale bez dalekich oderwań się od tematu, jest czymś interesującym i godnym uwagi, to znaczy że interesującym jest artysta, który go stworzył. Specyficzne są te nagrania - oto pozornie typowy bopowy kwartet, korzystający z pewnych bopowych schematów, który gra jednak muzykę w wielu kwestiach wręcz antybopową - bardzo łagodną, niespieszną, bez intensywnych improwizacji, leniwą, nieszkodliwą, silnie trzymającą się tematów. Słychać, że spotkała się para starych swingowców, którzy zrozumieli, że era big bandów minęła, ale nie zamierzają przestać grać w dużej mierze po staremu. Dlaczego coś takiego jest w ogóle dobre i ciekawe? Klucz to postać Lestera Younga i jego wyjątkowa technika gry, antycypująca (oczywiście nie w roku wydania albumu, tylko po prostu swojego czasu) cool jazz, lekkość frazowania Charliego Parkera, brzmienie Stana Getza i parę innych rzeczy. Niesamowita lekkość i niewymuszoność gry Presa, rozpływający się w uszach ton, jaki wydobywa z saksofonu tenorowego, który brzmi tu dużo bardziej jak altowy (a jednak pozostaje tenorowym i pozostawia sobie niektóre jego cechy, więc jest to coś wyjątkowego, ani alt, ani tenor), w końcu zdolność do tworzenia wciągającej, interesującej improwizacji przy jednoczesnym pozostawaniu w mocnym przywiązaniu do oryginalnej linii melodycznej i bez wirtuozerii - no jest to pewien trick magiczny, może nie tak spektakularny jak atmosfera płyt Milesa Davisa czy metafizyka Coltrane'a, ale wciąż magiczny. Oczywiście to mimo wszystko jest i pozostaje sześć popowych piosenek i ciężko się jakoś tym albumem zachwycać, jego bezpieczeństwo i łagodność potrafią w pewnym sensie trochę znużyć, ale jest arcyprzyjemny od początku do końca.

Niesprawiedliwie byłoby pomijać drugiego lidera, Teddy'ego Wilsona, którego lekkość i śpiewność gry na fortepianie pasuje do Younga jeśli nie jak ulał, to przynajmniej bardzo dobrze i również jego solówki powielają do pewnego stopnia tę "interesującą prozaiczność" solówek saksofonisty. Również Gene Ramey i Jo Jones są satysfakcjonującym tłem dla głównej gwiazdy.

Z listy sześciu bardzo równych kawałków wyróżnienia domaga się zwłaszcza Prisoner of Love, łagodnie sentymentalna, ale i dość pogodna ballada, idealnie pasująca do stylu gry obu liderów. Kwintesencja łagodności, melodyjności, nieśpieszności, nienachalności i aksamitnej gry Younga, piękna ornamentacja Wilsona.


7.0/10

Komentarze