Leonard Bernstein: "West Side Story"
1957 / wykonanie: Kiri Te Kanawa, José Carreras, Tatiana Troyanos, Marilyn Horne, Kurt Ollman, Leonard Bernstein, 1998
West Side Story jako film to potworna mielizna i nuda, ale już sama muzyka Bernsteina, nieprzecięta recytatywami pełnymi kiepskiego aktorstwa i nieciekawej fabuły, jest rzeczą bardzo przyjemną w odbiorze. Wykonana z operowym rozmachem staje się czymś na styku musicalu i opery, znacznie ciekawszym niż prawie wszystkie (albo i wszystkie) musicale, ciekawszym niż niejedna opera. Filmowcy pokpili sprawę, ale Bernsteinowi akurat udało się osiągnięcie wielkomiejskiego, przytłaczająco wielkomiejskiego klimatu Nowego Jorku, przy jednoczesnym zachowaniu lekkości, przystępności i chwytliwości, bez których musical nie może istnieć. Szczególnie udane są fragmenty mocno przesiąknięte akademickim jazzem, manierystycznym swingiem mocno inspirowanym Coplandem i Gershwinem, jak prolog, sekwencja balu, Cool, The Rumble. Hałaśliwe, ciężkie, przestępczo niepokojące, budujące atmosferę najbardziej hałaśliwego, przytłaczającego i przestępczego z miast. Nieco słabiej radzi sobie Bernstein, gdy wraca bardziej do rejonów europejskiej opery, czyli głównie w scenach romantycznych - choć fakt, że ciężko wykrzesać wielką sztukę, gdy trzeba się podporządkować infantylnej miłosności "Romea i Julii". Warto też wspomnieć o bardzo udanym już typowo musicalowym, broadwayowym kawałku Gee, Officer Krupke. Summa summarum nie ma tu ani chwili wielkiej muzyki i jeśli uważać to za opus magnum Bernsteina, a wielu uważa, to nie ma sensu na dłuższą metę zawracać sobie nim głowy jako kompozytorem, lecz lepiej pozostawić go wybitnym dyrygentem. Wysłuchać jednak warto i nie będzie to przymusowe zapoznanie się z kultowym musicalem, lecz bardzo przyjemna godzina i kwadrans.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz