Lee Morgan: "Leeway"
Lee Morgan zaczął przedłużać tradycje Jazz Messengers jeszcze przed odejściem z tej grupy. Lee-Way to kawał hard bopu w wykonaniu mocnego składu, złożonego głównie z członków JM (byłych lub obecnych). Poza tym, że po prostu ciężko tu się do czegokolwiek przyczepić - jest gorąco, jest na wysokim poziomie technicznym, są ciekawe tematy, są zaangażowane solówki (Lee Morgan koniec końców wygrywa - nie zawsze najlepsza kwestia należy do niego, ale jego kwestia zawsze jest świetna, innych nie), jest zawsze wzbogacająca utwory pełna inwencji gra Arta Blakeya - ma ten album na swojej pierwszej połowie nawet niezłą, sentymentalną atmosferę, uciekającą od typowej hard bopowej radosnej lekkości. These Are Soulful Days to hard bop nietracący nic ze swojego żaru, ale też w pewien sposób zdystansowany, zamyślony, sentymentalny, z mocnymi akcentami minorowymi. Potężny temat okala zbiór rozluźnionych, zamyślonych, bardzo klimatycznych solówek, ułożonych bardzo rozsądnie w odwróconej kolejności: bas, fortepian, dmuchacz drugi, lider - sprawia to, że zainteresowanie utworem narasta, nie opada, choć po prawdzie chyba najładniejsza solówka należy tu do McLeana. W The Lion and the Wolff, bardziej bezpośrednio rozgrzanym (ale również z minorową poświatą), namiętnym, mocno bluesowym, intensywnie rytmicznym utworze z motywem boogie w temacie, wygrywa już świetny Morgan. Druga strona płyty to dopracowane, energiczne, intensywne i szalenie przyjemne, ale już zwyczajniejsze hardbopowe kawałki bez wyrazistej atmosfery.
Nie jest to żaden zmieniający oblicze jazzu album, tylko po prostu jeszcze jeden zestaw hard bopu na wysokim poziomie, tym niemniej zasługuje na nieco większą uwagę, co najmniej dla pierwszego utworu.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz