Led Zeppelin: "Led Zeppelin"

1969

Bardzo przyjemna dawka młodego hard rocka od papieży hard rocka, mocno przesiąknięta szczerą jak rzadko kiedy więzią z bluesem (choć może raczej należy mówić po prostu o bluesie zagranym z "hardością"). Led Zeppelin spogląda jednym okiem do tyłu, a drugim do przodu i to połączenie wychodzi im najzupełniej udanie. Ponadto niektóre utwory zdecydowanie opuszczają standard rockowej piosenki, brzmienie jest bynajmniej nie fascynujące, ale przyjemne, esencjonalnie rockowe i zadziwiająco wyszlifowane jak na debiut. No i mamy tu trzech bardzo rzetelnych instrumentalistów i jednego z bądź co bądź ciekawszych wokalistów w historii rocka - wszyscy jeszcze daleko od pełnego wykorzystania swojego potencjału, ale już działający na dość wysokim poziomie. Zachwytów tu raczej nie doznaję w ani jednym miejscu, ale ciężko tej płyty nie lubić, jeśli lubi się rock.

Na jedno z największych wyróżnień zasługuje pierwszy utwór, swoisty manifest nowego, cięższego nurtu rocka, bazujący na przyjemnej melodyjności, niezłych solówkach Page'a, wciągającej linii basowej i stuprocentowo rockowej energii i dzikości refrenu. Smutek Babe I'm Gonna Leave You nie jest wybitnie subtelny, ale w sumie to kawałek bardzo udany, klimatyczny, smacznie łączący lekkość z ciężarem (dość emblematyczny dla zespołu). Oczywistym punktem szczytowym albumu jest jednak Dazed and Confused - nie tylko kompozycja w swojej złożoności i energiczności przewyższa pozostałe, ale i wszyscy członkowie zespołu są tu w najlepszej formie. Ciężkie, hipnotyzujące riffy, świetny bluesowy popis Planta, śmielsza niż na pozostałych utworach perkusja, wstawki psychodeliczne, zmiany rytmu i brzmienia; jednocześnie to dużo piękniejszy hołd dla bluesa niż przyjemne oczywistości typu You Shook Me i I Can't Quit You Baby. Głupio jeszcze nie wspomnieć o Communication Breakdown, którego histeryczny refren to kolejny kamień węgielny hard rocka.

Że bezczelny plagiat? No tak, to umniejsza zasługi zespołu, ale nie muzykę samą w sobie. A wysokie standardy moralne to jedna z ostatnich rzeczy, jakich powinno się oczekiwać od zespołów rockowych.


7.0/10

Komentarze

  1. Dla mnie najlepszy Zeppelin. Szkoda może, że żaden inny utwór nie osiąga poziomu “Dazed and Confused”, ale poziom nie schodzi poniżej naprawdę wysokiego. Lubię zarówno czadowe, dynamiczne kawałki pokroju “Communication Breakdown”, jak i te bardziej luzackie i rozbudowane (“How Many More Times”), a nawet klimatyczny przerywnik “Black Mountain Side”. Potem wciąż było dobrze, ale jednak systematyczna równia pochyła, może jedynie “III” cenię wyżej od “II”, bo wnosi sporo świeżości do dorobku grupy (najbardziej cenioną “IV” uważam za przecenioną, “Stairway to Heaven” to arcydzieło i tego podważać nie zamierzam, ale po pierwsze żaden z pozostałych utworów nie zbliża się do tego poziomu, a po drugie brakuje mi na tym albumie wprowadzenia czegoś nowego do twórczości zespołu, tak jak to było na “III”).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mimo wszystko bardziej cenię IV, ale przyznam, że po ostatnim odsłuchu zacząłem właśnie podważać tezę, że "Stairway to Heaven" to arcydzieło ;) Co najmniej dwa utwory na tym albumie uważam za lepsze - a nie jestem pewien, czy którykolwiek uważam za naprawdę wybitny, chyba nie.

      Usuń
    2. To ciekawe, zrozumiałbym jeszcze, gdybyś wyżej stawiał jeden kawałek z tego albumu, bo może jeszcze końcowy “When the Levee Breaks” jest utworem podobnego kalibru (choć nie ukrywam, że dla mnie jego monotonia czyni go nieco nudnym), lecz reszta to przyjemne, ale chyba dość proste rockery i piosenki folkowe. W każdym razie czekam na recenzję - może mi coś umknęło i mnie przekonasz ;)

      Usuń

Prześlij komentarz