Lars von Trier: "Dogville"
Prowokująca do myślenia przypowieść o pokładach zła, jakie przechowuje w sobie ludzkość, znak zapytania przy odpowiedzialności za to zło i jeszcze refleksja nad chrześcijańską koncepcją poświęcenia niewinnej ofiary dla zbawienia ludzkości. Myśl von Triera dałoby się na pewno wyrazić znacznie krócej niż przez trzy godziny, ale mimo że jak zwykle u tego reżysera film bywa psychologicznie drażniący, to w jakiś sposób przyjemnie patrzy się na tę wiejącą Brechtem opowieść z symbolicznymi postaciami i prowokacyjnymi gierkami z emocjami widza (stopniowe rozkochiwanie w nim miasteczka, by w szczytowym momencie zacząć wzbudzać nienawiść). Przyjemnie również dzięki interesującej formie - osadzenie akcji na planie filmowym ze szczątkową scenografią, otoczonym w zależności od pory doby nieskończoną czernią lub nieskończoną bielą, prowadzi do dwóch efektów. Po pierwsze jest to interesująca gra z percepcją widza, który musi posługiwać się wyobraźnią niczym przy czytaniu książki - w moim przypadku sprawiło to, że czułem się bardziej wchłonięty przez Dogville niż gdyby wszystko zostało podane mi na tacy (tak w każdym razie sądzę), bardzo ciekawe doświadczenie. Po drugie daje to bardzo dziwną atmosferę, którą ciężko do czegoś przyrównać, ciężko ją w ogóle nazwać, ale i ciężko pozostać na nią obojętnym - to miasteczko-wyspa na oceanie czarnej nieskończoności ma w sobie coś niepokojącego i jest to chyba niepokój proweniencji kosmicznej...
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz