Larry Young: "Unity"

1966

Nie pierwszy i nie ostatni album ukąszony Coltrane'em, ale jeden z najciekawszych poza takimi oczywistościami jak Shorter czy Sanders. Sam skład jest interesujący - można powiedzieć, że mamy tu klasyczny bopowy kwintet, tylko że kontrabas i fortepian zostały sprowadzone do jednego instrumentu: organów Hammonda. Efekt jest szczególnie spektakularny, kiedy Larry Young nie tylko odpowiada za klawiszowe akordy i imituje linię basową, ale jeszcze jednocześnie improwizuje melodycznie. Tak wzmożone wykorzystanie organów już na poziomie brzmieniowym buduje nieco tajemniczy nastrój. Do tego aurę "Coltranismu" zapewnia perkusja Elvina Jonesa (aczkolwiek jest jak na siebie dość spokojny), a Joe Henderson i Woody Shaw dostarczają inteligentnych, interesujących solówek. Co prawda choć Larry Young sprawnie transponuje na organy skomplikowane harmonie Trane'a, to jednak bardzo daleki jest od jego metafizycznych zdobyczy, same kompozycje, tzn. tematy też na ogół nie są zbyt porywające ani rozbudowane, bardzo szybko przechodzą w solówki. Prawie cała siła albumu opiera się na improwizacji, ta za to jest potwornie wysokich lotów: szczególnie Larry Young jawi się jako wyśmienity solista, zarówno jeśli chodzi o improwizacje melodyczne, jak i tworzenie ad hoc skomplikowanych struktur harmonicznych.

W Zoltanie po niezbyt interesującym marszowym temacie szybko panowie przechodzą do konkretów - na tle delikatnie roztańczonej perkusji Jonesa i mantrycznych akordów organowych Woody Shaw i Joe Henderson prezentują nieco oszczędne, inteligentne solówki, w których bardziej niż o wirtuozerię chodzi o trafienie w nutę odpowiednią dla zbudowania nastroju, dla którego bazę stanowi starogrecka skala modalna. W Monk's Dream Young już bez pomocy sekcji dętej w bardzo interesujący sposób dekonstruuje melodycznie słynny temat Monka; brakuje temu kawałkowi może trochę atmosfery, ale intensywność improwizacji jest fantastyczna. W If jest bardzo podobnie - znakomite solówki, szczególnie ta organowa, natomiast odrobinę zbyt wyluzowane, co przekłada się na braki w atmosferze. The Moontrane zawiera jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą solówkę Younga - jest spektakularna jako dekonstrukcja melodyczna, jak i wysublimowana konstrukcja harmoniczna, rzeczywiście (zgodnie z tytułem) najbliższa Coltrane'a, co daje pewien przedsionek metafizyki; ma też bardzo ładny temat, chyba najlepszy na albumie, a i gra sekcji dętej jest świetna, dość klimatyczna, z lekkim powiewem nostalgii. Kontynuacja poszukiwań metafizycznych następuje w Softly as in a Morning Sunshine w zaangażowanej emocjonalnie solówce Hendersona, a później Shawa, wspieranych przez ostrą pracę Younga na akordach. Gdy Young zostaje sam na sam z perkusją, robi się chyba jeszcze piękniej, to szczyt improwizatorski i emocjonalny albumu. Popowa prowieniencja, z której nie zostaje tu praktycznie nic, nie przeszkodziła temu kawałkowi, by był zdecydowanie najmocniejszy na liście. W Beyond All Limits solówki są nie mniej spektakularne, a i harmonie nie mniej złożone. Pod względem techniki improwizacji to może nawet być najlepszy kawałek na albumie, natomiast mniejszy o klimat i uczucia.


8.0/10

Komentarze