Kleczków. Szaleństwa, przestępstwa i duchy portowe

Chyba ze wszystkich ważnych i wyjątkowych miast tego świata można wydestylować jakąś określoną esencję ich atmosfery. Są wśród nich takie, które ewidentnie mocniej kojarzyć się będą z hedonizmem i pogodą ducha, jak Monachium czy Barcelona; inne podążą mocniej w kierunku mroku, jak Brugia albo Gdańsk. W odpowiednio dużym mieście znajdzie się jednak przeważnie miejsce na cały wachlarz różnych atmosfer, zależnych od konkretnego wycinka metropolii. Nie inaczej jest we Wrocławiu, który choć co do zasady emanuje według mnie raczej klimat pogodny i energiczny, to ma też takie swoje osiedla, które bardzo jednoznacznie kojarzą się z mrokiem - i to nie przez przyjemnie mroczne akcenty typu gotyckiego kościoła, ale poprzez dostarczanie bezpośredniego kontaktu z ciemnymi aspektami rzeczywistości. Chyba najbardziej dosadnie, przynajmniej na papierze, robi to Kleczków.
Granice osiedla są wyznaczone dość klarownie - na południu Kleczków zaczyna się od pasma torów kolejowych, wzdłuż których graniczy z Nadodrzem i Ołbinem, oraz głównego biegu Odry, za którą jest już Szczepin. Na północy kończy się na tak zwanej Starej Odrze, przez którą sąsiaduje z Karłowicami i Różanką. Jako że stanowi podłużny, rozciągający się ze wschodu na zachód, bardzo "płaski" na mapie fragment terenu, w zasadzie nie posiada granic wschodnich i zachodnich. Wraz ze swoimi dwoma lądowymi sąsiadami oraz z Placem Grunwaldzkim i Ostrowem Tumskim składa się na bezimienną, choć największą w mieście wyspę, która w całości mogłaby się nazywać "wyspą mroku", bo każdy z jej elementów ma w tym temacie coś do powiedzenia. Kleczków jest najmniej znanym i rozpoznawalnym z tych elementów, a jednak teoretycznie to on ma do powiedzenia najwięcej. Częściowo właśnie dlatego - nie ma tu tylu odnowionych kamienic i tak dobrej urbanistyki jak na uwielbianym Nadodrzu, nie ma tu też prestiżowego parku i kościoła jak na Ołbinie. Koronnym argumentem Kleczkowa w wyścigu o palmę pierwszeństwa mroku są jednak co najmniej trzy jego konkretne obiekty.
Można podzielić Kleczków na trzy części: idąc od zachodu, jest to rozległy teren portu miejskiego. Następnie zaczyna się serce osiedla - obszar pomiędzy głównymi ulicami, Reymonta i Trzebnicką, gdzie mieszczą się zaniedbane kamienice, trzy bloki z wielkiej płyty, więzienie i zakład psychiatryczny. W końcu część wschodnia, częściowo zajęta przez centrum handlowe Leclerc oraz nowe osiedle Promenady Wrocławskie i biurowce, a częściowo (na samym wschodnim krańcu) przez kompletnie nieokreślone, puste tereny złomiarsko-trawiasto-spustoszone, które pewnie prędzej czy później dostaną się w ręce deweloperów, by ci pociągnęli tam dalej bezpłciowe Promenady.
Co się tyczy portu miejskiego, to jest to miejsce na mapie Wrocławia wyjątkowe i chyba najbardziej na osiedlu interesujące. Mimo że tego miejsca właściwie nie ma. Gwarny, dynamiczny, zapełniony robotnikami, obsługujący wpływające i wypływające barki i statki port to całkowita przeszłość. Obecnie jest to cmentarzysko dawnej rzecznej aktywności miasta i dom dla magazynów oraz kilku drobniejszych firm - znajdziemy tu części zamienne samochodów, rowery, a nawet kancelarię świadczącą usługi detektywistyczne. W porcie wykonuje się też do dziś "czynności portowe", ale na małą skalę, bo na większą po prostu nie ma zapotrzebowania - wystarczy spojrzeć na pustą, niezmąconą ani jedną barką Odrę. Interesujące jest oczywiście to pierwsze, to znaczy pozostałości: interesujące, a może wręcz fascynujące estetycznie dla miłośników klimatów postindustrialnych. Ja niekoniecznie jestem jednym z nich, ale opuszczone, walące się ceglane budynki, zardzewiałe barki leniwie stojące na wodzie, bezczynne żurawie, zarośnięte tory kolejowe, hałdy węgla ujmuje mnie dość potężnie - jest to przeniesienie się do Wrocławia zupełnie odmiennego niż zwykle i ciekawe przeżycie estetyczne. Szczególnie mocne wrażenie robi dawny magazyn portowy, zrujnowany w sposób nieomal artystyczny.
Niewiele więcej klasycznie pojmowanego piękna znajdziemy w centralnej części Kleczkowa. Jej większość zajmują ulice z kamienicami tego samego charakteru co nadodrzańskie i ołbińskie, tylko że o ile te dwa osiedla zdają się być nieco reperowane estetycznie, o tyle na Kleczkowie znalazłem jedną jedyną w miarę odnowioną kamienicę (z drugiej strony nie znalazłem aż takiej rozwałki jak w najcięższych punktach Ołbina, ale też powierzchnia jest dużo mniejsza). Wiele kamienic ma potencjał olbrzymi - szczególnie ulica Kraszewskiego mogłaby być po prostu piękna - ale trzeba byłoby w nie władować dużo pieniędzy. Dopóki się to nie stanie, oko zawiesić można na dwóch do dziś jak najbardziej funkcjonalnych i ważnych, choć niekoniecznie pogodnych obiektach. Jednym jest Zakład Karny nr 1 zbudowany w 1895 roku, czyli najpotężniejsze więzienie na terenie Wrocławia. To interesująca architektonicznie (choć z wiadomych względów o ograniczonej możliwości zgłębiania tej architektury) ceglana budowla oblepiona kilkoma tabliczkami upamiętniającymi ofiary reżimu nazistowskiego i stalinowskiego, które cierpiały za tymi murami.
Drugi budynek to szpital psychiatryczny, zbudowany w roku 1888, którego frontowy gmach to ładny neogotyk, a i od strony Odry przyciąga wzrok mniejszy ceglany budynek z szerokim ostrosłupowym hełmem. Wprost perfekcyjnie utrzymana jest tutaj zasada decorum, bo wszystkie te zabudowania szpitala są estetycznie bardzo adekwatne do jego funkcji - przy czym kojarzą się bardziej ze starą psychiatrią niż współczesną, taką, w której pełno było elektrowstrząsów, łańcuchów, ciemnych cel i tym podobnych rekwizytów.
We wschodniej części miejscem godnym zobaczenia nie są bynajmniej hipermarket ani mało przyjemne, w moim odczuciu zbyt gęste jak na swoją wysokość osiedle Promenady Wrocławskie, lecz opuszczony, splądrowany elewator zbożowy nad Kanałem Miejskim - duża, imponująca bryła, przydatna obecnie wyłącznie graficiarzom. Od zburzenia uratowało go wpisanie na listę zabytków. Choć jego funkcja bynajmniej nie jest już niczym mrocznym, to estetyka gmachu czyni go jednym z najbardziej posępnych w całym mieście.
Jest wszak na Kleczkowie miejsce, gdzie można się poczuć naprawdę przyjemnie przez samą jego estetykę, przynajmniej w jakimś stopniu - to ulica Pasterska, będąca w gruncie rzeczy chodnikiem dla pieszych, ciągnącym się wzdłuż grobli pomiędzy Starą Odrą a Kanałem Miejskim. Spacer między szpalerami drzew z widokiem na Elewator, mosty, Odrę i dużo przyjemniej prezentujące się od Kleczkowa wybrzeże Karłowic-Różanki jest naprawdę miłym doświadczeniem, szczególnie przy zachodzie słońca. W miarę pogodny jest też odcinek ulicy Trzebnickiej dzięki drzewom i ładnej cegle siedziby Tauronu i Urzędu Skarbowego, przy czym raczej tylko za dnia.
Poza tym jednak Kleczków to jedno z bardziej posępnych osiedli całego Wrocławia. Już sama obecność na małym obszarze takich miejsc jak więzienie i zakład psychiatryczny przypomina o ciemnych stronach życia (dołożyć tu jeszcze można ośrodek adopcyjny, a i niejednemu przypomni o nich z pewnością Urząd Skarbowy), tym nachalniej, że miejsca te wyglądają z grubsza na to, czym są. Wrak elewatora i opuszczony, zaniedbany port miejski to jedne z najbardziej doniosłych obiektów wrocławskiego vanitas, nasuwające myśli o utraconej dostatniej przeszłości i marnowanych możliwościach. Nie pomaga brak jakiejkolwiek zielonej połaci poza bezładnymi chaszczami na wschodzie i zamkniętym terenem psychiatryka. Nie jest to raczej osiedle do polecenia dla przyjezdnego turysty - ale absolutnie nie do pominięcia przez dociekliwych wrocławian.
Komentarze
Prześlij komentarz