Justice - "†"

2007

Z muzyką taneczną raczej nigdy nie stworzę silnych więzi, ale ten album jest naprawdę solidny. W większości utworów brzmienie wyraziste, ciężkie, ostre, a w dwóch pierwszych dodatkowo mroczne; sporo chwytliwych linii rytmicznych i melodycznych; brak jakichś żenujących fragmentów (poza jednym wokalem) - to jego główne atuty. Pewna standardowa dla większości dance'u prostackość co prawda się w tym tli, ale zazwyczaj tylko tli, nie oślepia.

Tak się złożyło, że trzy najlepsze utwory są trzema pierwszymi, a trzy najgorsze - trzema ostatnimi, jakby panowie z Justice ułożyli listę kawałków w kolejności ich powstawania i z czasem mieli coraz mniej pomysłu na swoją muzykę. Genesis po nudziarsko pompatycznym wstępie prezentuje trzy minuty muzyki dość agresywnej, niby rozrywkowej i imprezowej, ale jest w tym coś mrocznego i brudnego, i chyba erotycznego, przy czym nie jest to erotyka słodka i pachnąca. Różne elektryczne wariacje dźwiękowe, wciągający rytm i ogólnie ciężar, moc brzmienia dają całkiem przyjemny kawałek. Let There Be Light nie ma tego mroku i aż takiego ciężaru (choć dalej trochę), ale jest jeszcze bardziej chwytliwe rytmicznie i melodycznie zresztą też. D.A.N.C.E. odcina się już totalnie od mroku i zaprasza na kolorową imprezę (na której zostaniemy już do końca albumu) - w tym utworze wybitnie sympatyczna to impreza, zwłaszcza ciepły bas i chwytliwa melodia mi się na niej podobają. Mój faworyt na liście. Newjack jest już trochę nudne, chociaż wyraziste elektryczne brzmienie robi swoje. O pierwszej części Phantoma można powiedzieć dokładnie to samo. Druga jest już lepsza, ma ciekawszy bit i wprowadza chwytliwy motyw melodyjny. Valentine znów przynudza powtarzalnością, ale melodia przewodnia jest w jakiś tam sposób urocza. Tthhee Ppaarrttyy budzi we mnie mieszane uczucia; infantylny wokal niedorobionej gwiazdki pop Uffie jest dość żenujący, ale mimo to nie jest to nieprzyjemna muzyka, nawet dość chwytliwa. DVNO ze swoim znośnym wokalem to remedium na poprzedni utwór, a też jest wciągający (byłby jednym z najlepszych na albumie, gdyby wyciąć drugą połowę). Do tej pory jest naprawdę solidnie i szkoda, że tu się nie kończy, bo niestety trzy ostatnie kawałki to klasyczna dance'owa nuda, choć z przyzwoitym brzmieniem.

Nie jest to zbyt ciekawa muzyka, aczkolwiek nie jest też poza paroma momentami specjalnie nudna, no i w większości jest przyjemna, czasami bardzo. Wracać nie będę chyba jednak nawet do pojedynczych utworów. No, może wezmę pod uwagę pierwszą trójkę, jeśli będę przygotowywał imprezę.


6.0/10

Komentarze