Johnnie Walker Black Label
Szkoda mi trochę czasu i pieniędzy na szkockie whisky mieszane. Przy bogactwie single maltów Szkocji nie ma sensu zagłębiać się w ich platońskie cienie, czyli blendy, zwłaszcza że różnica w jakości nie pociąga za sobą proporcjonalnej różnicy w cenie. Zrobię jednak wyjątek dla Johnniego Walkera po pierwsze ze względów sentymentalnych, a po drugie dlatego, że po prostu kupiłem już dość dawno temu parę różnych jego wersji i do dzisiaj trzymam. Konkretnie to właśnie Black Label jest dla mnie tak bardzo sentymentalnym trunkiem (bardziej sentymentalny jest tylko Jack D.), a powód tego jest prozaiczny - była to pierwsza whisky, którą wziąłem do ust. Nie powiem, żebym zakochał się od pierwszego wejrzenia, ale na pewno byłem zafascynowany od pierwszego wejrzenia - nie objęła mnie legenda o tym, jakoby whisky pita za pierwszym razem zawsze odpychała.
Johnnie Walker to marka każdemu doskonale znana, z całego świata destylatów poddaje się popularnością już chyba jedynie innej whisk(e)y, Jackowi Daniel'sowi (jakie te moje sentymenty mainstreamowe swoją drogą). Myślę, myślę i chyba nic nie przebija tej pary. "Tytułowy" Johnnie otworzył sklep spożywczy z alkoholami w wieku 15 lat w 1820 roku. Dopiero w latach 60., po legalizacji mieszania whisky, syn Johna, Alexander, postanowił produkować whisky. Walkerowie byli skazani na sukces od samego początku. W 1908 roku zaczęli sprzedawać swoją whisky w charakterystycznych, prostopadłościennych butelkach, w tym samym okresie pojawiło się równie charakterystyczne logo firmy, przedstawiającego idącego dżentelmena oraz whisky, które dziś znane są jako Red Label i Black Label, podstawowe wersje JW. W 1925 firma weszła w skład koncernu, który dziś nosi nazwę Diageo i jest jedną z największych organizacji biznesowych świata.
Dziś JW oferuje sześć podstawowych wersji: Red Label, Black Label, Double Black, Gold Label, Platinum Label i sławetną Blue Label, która szokuje ludzi swoją ceną (gdyby mogli zobaczyć, ile kosztują kilkudziesięcioletnie single malty...). Poza tym parę edycji specjalnych i super hiper ekskluzywnych. Z tych sześciu podstawowych piłem wszystkie poza Platinum, ale i ona czeka w szafie na swą kolej. Mam też w zanadrzu Green Label, wycofaną z produkcji parę lat temu, która w obliczu ubywania jej pozostałości z rynku zaczyna obrastać w wysokie ceny - może nawet ją sprzedam, jak tak dalej pójdzie, w końcu to tylko blend.
Zaczynam od czarnej - czerwoną pomijam, bo zdecydowanie nie jest to trunek, który zasługuje na picie go na czysto.
Głęboki, może lekko jasny bursztyn. Zapach to proste, ale bardzo przyjemne połączenie dwóch części: pierwszą i prowadzącą jest dym, zaskakująco intensywny jak na popularnego blenda, choć łagodniejący z czasem; drugi zaś element jest przeciwstawnie słodki, dębowy, waniliowy, lekko słodowy. W ustach mniej więcej takie samo połączenie, tyle że robi się bardzo słono i dochodzi pieprz. Finisz już odpuszcza stronę słodką, pozostaje przy wyrazistym, słonym i pikantnym połączeniu dymu i pieprzu z dodatkiem drewna - prosto bardzo, ale i przyjemnie nieprzeciętnie.
Tym razem nie było bolesnego rozczarowania jak w przypadku Jacka. Czarny Johnnie Walker to naprawdę godna whisky, która jest w stanie konkurować z poślednimi single maltami - nawet z tych szesnastu, które tu już recenzowałem, jedna whisky wypadła gorzej od tego blendu. Wciąż uważam, że zdecydowanie nie warto - trochę więcej kasy na stół i mamy już choćby świetną, dużo lepszą 12-letnią The Glenlivet - aczkolwiek dużą zaletą Czarnego Jasia jest dostępność i może czasem uratować sytuację.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz