Johannes Brahms: III sonata fortepianowa
Brahms nie kojarzy się w pierwszej kolejności z solowym fortepianem. Ani w drugiej, ani w trzeciej. Ten utwór każe mi przypuszczać, że mógłby się jednak kojarzyć dużo mocniej, gdyby tylko chciał. Dlaczego skończył cykl sonat fortepianowych na ledwie trzech sztukach, w wieku dwudziestu lat, wracając potem do samotnych klawiszy raz że nieczęsto, a dwa że w formach krótszych i błahszych, skoro wyszło mu coś tak wspaniałego jak druga część jego piątego opusu? Piękna to muzyka, spajająca moim zdaniem aż trzy kierunki w muzyce z trzech różnych epok. Typowo dla Brahmsa mamy tu romantyczne barwy i emocje oraz klasycystyczną elegancję form, a dodatkowo mamy impresjonistyczne igranie z ciszą, nieziemski spokój, delikatność, spore jak na połowę XIX wieku wyrzeczenie się rytmu. Muzyka niemal oniryczna, malująca w głowie obrazy, nasuwająca wspomnienia, a jednocześnie bardzo interesująca formalnie. Perła.
Świetna jest też pierwsza część, na pewno nie tak unikalna - romantyczna burza nastrojów i emocji, częste zmiany modalne i dynamiczne, a to wszystko podszyte mocarnym klasycyzmem, pomysłowymi motywami. Trzy ostatnie, krótsze części, to już nieco mniej natchniona praca, która już bardziej pasuje do zaledwie dwudziestoletniego kompozytora. Tyle że też cholernie utalentowanego.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz