Joaquin Rodrigo: "Concierto de Aranjuez"
Must-hear dla środkowej części. Nie jest to jakaś bardzo ambitna muzyka jak na klasykę, folk is strong in this one, zaś w roku 1939 w uszach Szostakowiczy, Bartoków i Messiaenów mogła brzmieć jak zabawa dziecięca, ale co z tego - jest naprawdę przepiękna. Wspaniała podróż przez wspomnienia, nostalgię, samotność, smutek, dramatyzm, podniosłość. Cudowny główny temat melodyczny, w wykonaniu sekcji smyczkowej rozdzierający serce; bardzo działająca na wyobraźnię atmosfera; cudowna intymność i świadectwo samotności, gdy gitara zostaje sama na placu boju.
A pozostałe dwie części? To bardzo przyjemna, dobra muzyka, ale tutaj niepotrzebna, żeby nie powiedzieć trochę przeszkadzająca. Miles Davis i Gil Evans wiedzieli dobrze, co robią, olewając je i biorąc na warsztat tylko środkową. To sympatyczne, melodyjne, skoczne brzdąkanie, muzyka a la samo południe, nie przystaje do głębokiego, emocjonalnego, zamyślonego Adagio a la zachód słońca.
Co prawda bardziej cenię ten utwór za fakt, że dzięki niemu powstał wspaniały album "Sketches of Spain", niż za jego istnienie samo w sobie - wymiana smyczków na dmuchawce w korzystny sposób zamieniła emocje (mimo wszystko tutaj troszeńkę za bardzo patetyczne i bezpośrednie) na "atmosferę emocji", a wymiana gitary na trąbkę/flugelhorn Milesa o dziwo nie uszczupliła, a może nawet podkręciła hiszpański klimat. Obie wersje jednak naprawdę trzeba usłyszeć. Mowa tylko o Adagio. Concierto de Aranjuez to jeden z nielicznych przypadków, kiedy nie nalegam na wysłuchanie całego dzieła - oba Allegri to nie tylko muzyka nie powalająca poziomem, ale też nie dodająca nic sensownego do wielkiego Adagio.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz