Jimmie Lunceford: "Jukebox Hits 1935-1947"
Słuchając kompilacji takich jak ta, mam ochotę w jakiejś dość uniżonej pozycji podziękować Parkerowi i Gillepsiemu za to, że wyprowadzili jazz z sal dancingowych i raz na zawsze ucięli tę swingową błazenadę, w odpowiedni sposób wykorzystując potencjał, jaki zapewniły nowoorleańskie podwaliny. Może nie na czworaka, bo muzyka Lunceforda to nie jest jakaś tragedia niemożliwa do słuchania - bynajmniej, poza sporadycznymi popisami klaunady w najmniejszym stopniu nie przeszkadza - ale na klęczkach na pewno. Jest tu parę naprawdę udanych rzeczy (choć nic-ale-to-nic nie jest lepsze niż niezłe), lecz generalnie to dobry argument za postrzeganiem swingu jako plamy na historii jazzu. Na tej kompilacji jawi się on jako lekkostrawna, ale pusta, fałszywie błyszcząca muzyka, prosta, popowa, rozrywkowa i taneczna do bólu, momentami wręcz infantylna, nawet jeśli solidna, to przeważnie nudnawa, bardzo rzadko wynagradzająca nudę jakąś lepszą melodią czy mocarniejszą energią. Nie polepsza sprawy nędzna jakość nagrań. Do odhaczenia Lunceforda polecam jakąś dwa-trzy razy krótszą kompilację albo odsłuchanie pojedynczo paru największych hitów, w szczególności For Dancers Only, Back Door Stuff i Baby, Are You Kiddin?.
5.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz