Jan Garbarek & Bob Stenson: "Witchi-Tai-To"
Jeden z najgodniejszych uwagi i szacunku ECM-jazzowych albumów. Co prawda jakość swą zawdzięcza odbijaniu od lekko-przystępnych standardów wytwórni w stronę intensywnego, gęstego spiritual jazzu, ale we wszystkich albo prawie wszystkich swoich momentach pozostaje jazzem ECM (nie da się chyba inaczej mając w składzie Garbarka), łączącym charakterystyczną lekkość, zwiewność, eteryczność i melodyjność z wysokim poziomem technicznym i interesującą formą. Gdy doda się do tego spirytualizm spod znaku Coltrane'a i Sandersa (choć oczywiście stokrotnie złagodzony), robi się i przyjemnie, i oryginalnie. Tyczy się to w każdym razie dwóch skrajnych kawałków na liście, pomiędzy jest umiarkowanie godny uwagi, choć bardzo dobry jazz (Kukka i utwór tytułowy to "typowe ECM" ze zbyt lekką atmosferą, ale bardzo przyjemne i interesujące formalnie, a Hasta siempre to ładna jazzowa aranżacja żałobno-namiętnej kubańskiej piosenki).
Modalne A.I.R. w bardzo zgrabny sposób z przykuwającej uwagę, acz umiarkowanie zobowiązującej hinduskiej melodii otoczonej ostinatem sekcji rytmicznej przeradza się w spirytualny krzyk, na który w równym stopniu składają się transparentne, wysokie melodie Garbarka, co praca harmoniczna Stensona. Cały czas świetną pracę wykonują pozostali dwaj członkowie zespołu - Danielsson z mocno wyeksponowanym basem dba o podtrzymanie hinduskiej atmosfery i harmonicznej hipnotyczności, a Christensen wprowadza taneczność w podobny sposób, w jaki czynił to Elvin Jones. Pobrzmiewają tu echa pierwszych modalnych eksperymentów kwartetu Coltrane'a, to taka trochę upopowiona jego wersja. Desireless z kolei pobrzmiewa na początku bardzo mocno Pharoah Sandersem. Po uduchowionym, przenikliwym wstępie jakby wyjętym z Karmy, następuje znów mocno Coltrane'owski, bardzo intensywny jam, w którym znakomita gra Szwedów i Christensena naprawdę niewiele ustępuje tym fragmentom wycofania Coltrane'a, gdy Tyner, Jones i Garrison mogli błyszczeć sami. Z genialnym saksofonistą to mógłby być jeden z najlepszych utworów w historii jazzu, ale wejście Garbarka - pod które imponujące crescendo sekcji rytmicznej, najlepszy fragment kawałka, jest teoretycznie przygotowaniem - rozwiewa trochę zapędy, jak przyjemna jego gra by nie była, aczkolwiek wciąż jest to świetny utwór.
Nazwiska skandynawskiego kwartetu nie są może szalenie znane, ale każdy jego członek okazuje się być naprawdę świetnym instrumentalistą, dobrze zgranym z pozostałymi trzema, szczególnie sekcja rytmiczna (a jeszcze szczególniej Bobo Stenson), bo Garbarek musi trafić na "swój" moment. ECM to bez wątpienia nie najbardziej wartościowy nurt w historii jazzu, ale był mimo wszystko nurtem osobnym, godnym uwagi, wprowadzającym coś nowego i w najlepszych chwilach potrafił płodzić świetną muzykę, czego ten album jest przykładem. Miłośnikowi gatunku nie wypada przegapić.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz