Ivo Perelman: "Sad Life"

1996

Niestety nie znaczy to bardzo wiele, ale znaczy jednak i niemało - to jeden z najlepszych jazzowych albumów lat 90., na jakie się natknąłem. Dzieło Ivo Perelmana, średnio znanego free-saksofonisty z Brazylii, otoczonego przez dwie gwiazdy starej (Rashied Ali) i nowej (William Parker) ery free jazzu. Mimo doborowego towarzystwa, jakość albumu zasadza się przede wszystkim na sporych umiejętnościach improwizacyjnych lidera - Albertem Aylerem czy Peterem Broetzmannem może nie jest, ale jego poszukiwania brzmieniowe są momentami fascynujące. W jego frazach jest też dużo kreatywności melodycznej, ale brakuje trochę głębszych emocji i jakiegoś zamysłu, co jest chyba największym ograniczeniem albumu i sprawia, że mocny skład idzie odrobinę na marne, a przecież pulsująca, a zarazem brzmieniowo rozbudowana perkusja Alego i subtelne wsparcie basowe Parkera, który gra najcieplej z całej trójki i nadaje mocne ramy logiczne, to wymarzone tło dla prawie każdego solisty. Drugą wadą jest nadmierna rozwlekłość - poszczególne utwory są do siebie zbyt podobne, żeby to musiało tyle trwać. 

Trochę się to wszystko może zlać, ale po kilku przesłuchaniach trzy utwory wydają mi się szczególnie dobre. Urgencia to chyba najbardziej intensywny utwór na albumie - Perelman jest u szczytu poszukiwań brzmieniowych, a również frazy, które wypluwa z saksofonu, są wyjątkowo udane i zachowują nieprzerwaną gęstość. Mocna ekspresja. Na podobnym poziomie stoi utwór najdłuższy i najbardziej rozbudowany, Dualities, w którym panuje szczególna synergia całego trio, a William Parker udowadnia swoją solówką, że częściej powinien zabierać głos. W Life Forms poszukiwania brzmieniowe nie są aż tak śmiałe jak w Urgencii, ale Perelman w swojej grze zachodzi chyba emocjonalnie najgłębiej i to kolejna perełka ekspresji, zawiera też znakomitą solówkę Parkera.

Kolejne przesłuchania obnażają trochę brak głębszego zamysłu tego dzieła, ale każde jest bardzo przyjemne, a pierwsze to przeżycie wręcz świetne.


7.5/10

Komentarze