Isaac Asimov: "Fundacja"

1951

Asimov-pomysłodawca historii i Asimov-twórca świata science fiction to pozytywne postacie. Opowieść o Fundacji wciągnęła mnie od pierwszych chwil - co prawda mocno odpuściła, gdy autor zaczął się skupiać na rozgrywkach politycznych, które są u niego zbyt powierzchowne, skutkiem czego wychodzą mu zdecydowanie słabiej niż motywy fantastyczne (jak na przykład świetny motyw psychohistorii, który mógłby jak dla mnie dużo mocniej zdominować całość). Spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego (i fabuły, i świata), ale było całkiem fajnie, a już w 1951 roku może bym padł z wrażenia. 

Niestety uszkadza to mocno Asimov-pisarz. To, że osoba poszukująca uniesień czysto literackich nie ma tu absolutnie czego szukać, jest oczywiste od pierwszych stron. Jest to jednak zupełnie w porządku, dopóki brak talentu literackiego u Asimova przejawia się poprzez bezbarwność stylu, która nie przeszkadza z przyjemnością podążać za opowieścią i zapoznawać się z futurystycznym światem. Niestety zdarzają się fragmenty nieudolne, a momenty - niemalże żenujące. Banalne metafory, wymuszone ironie, ogólnie niewyrafinowane pióro to jeszcze pół biedy - największe zło czai się w nienaturalnych, sztywnych dialogach - a dialogi zajmują tak na oko trzy czwarte książki. Asimov wyraźnie ucieka od roli narratora i przedstawia wydarzenia ustami swoich bohaterów w rozmowach między nimi. Efekt jest taki, że zazwyczaj nie przypominają one werbalnych rozmów, a pisaną narrację właśnie, nie mówiąc już o tym, że postacie często wymieniają się informacjami, które powinny być dla nich oczywiste - wypadają po prostu sztucznie i niezbyt bystro (a większość bohaterów to osoby na bardzo wysokich stanowiskach administracyjnych i naukowych). Nie jest tak źle przez cały czas, duża część powieści wypada jedynie bezbarwnie literacko, ale złe wrażenie pozostaje.


5.0/10

Komentarze