Ingmar Bergman: "Namiętności"
Ostatecznie oceniam zdecydowanie pozytywnie, ale to jedno z mniej udanych dzieł Bergmana. Całkiem interesujący poczwórny dramat na temat (moim zdaniem) umyślnego i mnie umyślnego paraliżowania swojej uczuciowości - z różnych powodów, dla różnych celów, ale zawsze o opłakanych konsekwencjach. Uczucia wydają się i najpewniej są źródłem czy też medium cierpienia, więc w naturalnym odruchu wiele osób stara się je w sobie zniszczyć, co nie jest żadnym rozwiązaniem, bo uczuciowość jest człowiekowi przyrodzona i siłą woli nie da się jej powstrzymać, a zatem na miejsce "standardowo" bolesnych uczuć wejdą inne, prawdopodobnie głębiej bolesne, nawet jeśli bardziej niepozorne i enigmatyczne. O tym zdaje się ten film mówić - ciekawe rozważania, można polemizować. Problemem "Namiętności" jest pewna rozlazłość, chaotyczność przekazu - wygląda to momentami tak, jakby Bergman losowo rzucał w widza smutnymi twarzami smutnych ludzi wypowiadających smutne słowa. Podobnie ze stroną formalną - jest naprawdę dobra, szczególnie jeśli chodzi o montaż, ale i zdjęcia niczego sobie. Tylko że przez większość czasu jest to jakieś czcze, nie przekłada się na atmosferę, nie wspiera wyrazu (aczkolwiek te fragmenty, w których tak nie jest, bywają świetne). Słaby Bergman to jednak wciąż poziom, o którym wielu może pomarzyć i warto to obejrzeć.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz