Herbert George Wells: "Wehikuł czasu"
Jeszcze jedna "klasyka science fiction", która okazuje się pyłem marnym i całkowitą literacką mielizną. Wells co prawda nie ma zapędów grafomańskich (poza naprawdę sporadycznymi chwilami) jak na przykład Asimov, jego styl jest tylko nijaki i ociężały, także tu ciężko się czepiać (brak wielkiego języka jest wliczony w koszty czytania SF). Gorzej, że jest ociężały również jeśli chodzi o pomysły fabularne i wizje przyszłości. Wstępna dyskusja nad koncepcją czasu jako czwartego wymiaru przestrzennego jest jeszcze całkiem zajmująca i pobudzająca intelektualnie, natomiast opowieść Podróżnika to bezbarwny ciąg przypadkowych, niezbyt fantazyjnie odrywających się od świata współczesnemu autorowi zdarzeń poddanych pędzącej narracji, jakby ktoś spisał to w parę godzin na kolanie bez większego zastanowienia. Podmienić parę słów i mógłby to równie dobrze być wycinek zwyczajnej książki przygodowej. Wisienką na torcie mają być dystopijne rozważania socjologiczne Wellsa, ale są po pierwsze chaotyczne, a po drugie karłowate, a zatem niesugestywne, a zatem niewzbudzające zaniepokojenia przyszłością. Rozumiem, że w 1895 roku koncepcja podróży w czasie w literaturze raczkowała i niełatwo było konstruować wysublimowane i najeżone paradoksami fabuły na tym polu, stąd nie chcę się przesadnie pastwić nad Wellsem, ale nie wszystko można usprawiedliwić w ten sposób. Oddać trzeba tej książce, że pierwsze rozdziały wciągają, a następne przynajmniej nie trwają za długo; nie czyta się tego bardzo źle, tylko bardzo bezbarwnie.
5.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz