Henryk Mikołaj Górecki: III symfonia "Symfonia pieśni żałosnych"

1976 / Op. 36 / wykonanie: Dawn Upshaw, London Sinfonietta, David Zinman, 1992

Jedna z najbardziej prominentnych kompozycji, które dowodzą, że w drugiej połowie XX wieku atonalność, abstrakcja i ostra transgresja nie są jedyną drogą rozwoju. Oczywiście, trzecia symfonia Góreckiego wykorzystuje głównie techniki już jako tako lub nawet bardzo dobrze znane, ciężko nazwać ją awangardową, lecz jednak za pomocą tych technik staje się czymś świeżym i w sumie wyjątkowym, osobnym. Sama koncepcja symfonii w formie trzech długich, spektakularnych, orkiestrowych pieśni jest interesująca, ale chodzi bardziej o to, jak one brzmią. Górecki tworzy orkiestrowe, instrumentalne podłoże, niemal całkowicie zdominowane przez smyczki, które jest jakby muzycznym odpowiednikiem malowania obrazu płaską plamą. W każdej z trzech pieśni jest trochę inaczej, ale to takie połacie, ciężkie fale dźwięku, łagodnie kołyszące, hipnotyzujące, szczelnie wypełniające przestrzeń, lecz nie rozsadzające jej. Na tym podłożu pojawia się wcale nie w bardzo dużych ilościach sopran - i w klimaksach są to jedne z najbardziej przeszywająco smutnych partii wokalnych, jakie słyszałem. Co czyni zadość programowi dzieła, mającego w jednoznaczny sposób reflektować nad hekatombą połowy XX wieku - w zupełnie innym stylu niż straszne, przytłaczające kompozycje Nono czy Pendereckiego.

Wszystkie trzy części są szalenie interesujące. W pierwszej wspaniałe jest nieśpieszne, wręcz powolne, pieczołowite budowanie "napięcia" za pomocą przetworzonego w formie kanonicznej tematu głównego, wychodzącego od najniższych, grubych dźwięków, które przypominają ledwo zauważalnie kołyszący się gąszcz konarów, a kończącego bardzo wysoko, by przygotować słuchacza na spektakularną, przeszywającą pieśń sopranu. Efekt jest niesamowity, a jedynie również powolne schodzenie z powrotem w dół po zakończeniu partii wokalnej nie wydaje mi się bardzo konieczne. W drugiej pieśni nasuwa mi się już porównanie nie do malarstwa, a do termodynamiki - tu smyczkowe połacie dźwięku pulsują niczym rozchodzące się po ciele fale ciepła; cała pieśń umiejętnie przeplata tony bardzo bolesne i mroczne z również bolesnymi, ale bardziej świetlistymi, pocieszającymi. W końcu nadchodzi trzecia i moim zdaniem najlepsza część, która jest potwornie udana co najmniej pod dwoma kątami. Przede wszystkim wytwarza tak nieskalaną sakralną aurę głębokiego smutku przechodzącego w niebiańskie pocieszenie, że prawie każdy twórca mszy żałobnych zabiłby za taki sukces. Po drugie to wyśmienite wykorzystanie ledwo przetworzonego motywu ludowego, który brzmi tutaj dość metafizycznie, co jest niespotykane. Uwielbiam hipnotyzującą monotonię instrumentalnego podłoża tej pieśni, niekończące się minimalistyczne ostinato melodyczne i harmoniczne, tak doskonale współgrające z folkową partią wokalną.

Ciężko nazwać Góreckiego najlepszym polskim kompozytorem, ale być może stworzył najlepszą polską symfonię.


8.5/10

Komentarze