Hector Berlioz: "Symfonia fantastyczna"
To spory paradoks. Mało powstało symfonii równie figuratywnych ideowo, to znaczy takich, w których poprzez muzykę kompozytor chciał poprowadzić narrację, oddać muzycznie ciąg realnych zdarzeń. Co więcej, sam stosunkowo dokładnie opisał, co obrazuje która część jego utworu. Mimo to "Symfonia fantastyczna" to dla mnie jedno z najbardziej niezrozumiałych dzieł muzycznych, jakie słyszałem. Nawet po siedmiu przesłuchaniach, choć bardzo dużo już mi się rozjaśniło, wciąż mnóstwo tu miejsc, w których po prostu nie jestem w stanie zrozumieć, o co Berliozowi chodzi, tak muzycznie, nawet jeśli to co słyszę mi się podoba. A podoba się wybitnie często. Jest dziwnie, niesymetrycznie, trochę wariacko, onirycznie, nietrzeźwo, gigantomańsko. I w wielu miejscach przepięknie, choć w paru odrobinę zbyt niesymetrycznie i nietrzeźwo, to znaczy niesubtelnie.
Symfonią rządzi zmienność nastrojów, ale dużo bardziej radykalna niż klasycznie romantyczna, jakby pod wpływem jakichś środków raczej niż miłości, albo połączenia miłości ze środkami. Berlioz rzuca tematami, motywami, to rozwija je, to bez zapowiedzi zwija; lawiruje między majorami i minorami, przyśpiesza i zwalnia, natęża i wycisza, żongluje instrumentami, kontrastuje słonie w składzie porcelany z perwersyjną, przesadną oszczędnością. Wszystko w znakomity sposób splata przewodni motyw, powracający pod różnymi postaciami w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Chyba najbardziej mnie to tutaj ujmuje. Jednocześnie jest przepiękny bałagan, a jednocześnie jest bardzo spójnie.
To jest zaskakująco duży odjazd jak na wczesny romantyzm i tytuł symfonii daje pewną wskazówkę, czego się spodziewać, ale lepszym tytułem byłoby chyba "Symphonie psychédélique". Odjazd, trzeba to usłyszeć. I bardzo, ale to bardzo się skupić.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz