Harry Partch: "Delusion of the Fury"

1966 / wykonanie: Ensemble of Unique Instruments, Danlee Mitchell, 1999

Harry Partch nie jest dla mnie największym kompozytorem XX wieku - nawet do pierwszej dziesiątki będzie mu ciężko kiedyś wejść - ale był jednym z najbardziej awangardowych, płynących pod prąd albo nawet nie pod prąd, tylko rzeką zupełnie własną - być może najbardziej. Zanim jeszcze usłyszałem jakąkolwiek jego muzykę przeczytałem książkę, w której kilkanaście albo i kilkadziesiąt stron było jemu poświęcone. Czytając o tych wszystkich instrumentach własnego wyrobu i skali mikrotonowej własnego wyrobu odnosiłem wrażenie, że nie tędy droga, że trochę inaczej powinno się uprawiać awangardę, bo tego typu starania raczej umiarkowanej dostarczą oryginalności. Prawda jest jednak taka, że faktycznie wyszła z tego Partchowi całkowicie osobna muzyka, jakiej jeszcze nie było, a wymieniane wśród jego najważniejszych kompozycji Delusion of the Fury jest na to pięknym dowodem.

Ta muzyka brzmi jak nie z tego świata, albo i z tego, ale nie z teraźniejszego. Fragmenty nasuwają na myśl nieznaną nam muzykę starożytną (i to raczej jakiejś zaginionej cywilizacji niż którejś nam znanej), inne fragmenty z dalekiej przyszłości, jeszcze inne z innej planety. Jest to skutkiem przede wszystkim dwóch czynników. To bardziej oczywiste to instrumentarium Partcha, jego niepowtarzalne brzmienie, zwalający się na słuchacza ogrom dziwacznych (ale zawsze bardzo ładnych) dźwięków. Już na samym poziomie brzmieniowym to mocno pobudza wyobraźnię, bo skłania do prób wyobrażania sobie tych instrumentów. Mi przychodzi do głowy między innymi harfa z blaszanymi strunami, "cymbały" z materiału będącego czymś pomiędzy szkłem a drewnem, futurystyczne dudy elektryczne jakimś nowym rodzajem elektryczności. Same dźwięki przenoszą do innego świata, nawet pojedyncze, a co dopiero zsumowane ze sobą, zlewające się w brzmieniowy organizm. Drugim czynnikiem, jeszcze ważniejszym, jest sposób komponowania Partcha, wykazującego bardzo osobliwe podejście do melodii, harmonii i faktury. W wielu fragmentach niby pojawia się pewna melodia, a jednak jest na swój sposób niemelodyczna, nieciągła, jakby chodziło zupełnie o coś innego niż zwykle. Ciężko to nawet określić, ale chyba dość łatwo usłyszeć. Poszczególne instrumenty zdają się przemawiać raczej niż grać, splątane w bardzo różnorodnych układach fakturalnych. Sporo jest ciszy, a jednocześnie nie ma przerw, kompozycja ciągle żyje, ciągle się zmienia, jest jak osobny świat, który nie może się zatrzymać. Jest jednak coś, co trzyma się mocno jeszcze starego muzycznego świata i co sprawia, że jest to względnie przystępna w odbiorze kompozycja - to rytm, bardzo mocno zaznaczony, skomplikowany, ale względnie "normalny", częstokroć będący tu najważniejszym aspektem muzyki, często hipnotyczny jak u minimalistów, w dużej mierze rządzący kompozycją i jej specyficzną dramaturgią. Bo i to kolejna sprawa, że nawet bez wiedzy o charakterze dzieła łatwo wyczuć, że opowiada pewną historię. Są momenty, że wciąga ona niczym trans, zaprasza do starożytnego obrzędu, jaki przypomina, i ciężko jej wtedy odmówić - instrumentalna uwertura i kathartyczne, emocjonalne apogeum pierwszego aktu - Cry From Another Darkness - to dla mnie te części, które zawierają tych fragmentów najwięcej lub o największej intensywności.

Kawał muzyki bardzo wyrazistej, a przy tym skąpanej w wielkiej, mistycznej zagadce z odległych krain i odległych czasów. Niejednokrotnie muzyka stworzona bardziej standardowymi metodami robi na mnie większe wrażenie, ale Partch jest jeden i nie wypada go nie poznać.


8.5/10

Komentarze