Gustav Mahler: II symfonia "Zmartwychwstanie"
Ciężki orzech do zgryzienia. Różnie mi to się układa z Mahlerem - czasem jego wrażliwość dopasowuje się idealnie do mojej, a czasami zupełnie go nie rozumiem - po trzech przesłuchaniach drugiej symfonii zachodził ten drugi przypadek. Niestrudzony, znając trochę niesamowicie skomplikowany świat wewnętrzny tego kompozytora, drążyłem dalej i w końcu sporo pojąłem i wyciągnąłem piękne doznania, aczkolwiek wciąż mam trochę zastrzeżeń.
Mahler bierze się tu za tematykę śmierci, życia po śmierci i wątpliwości na jego temat i generalnie wyraża to bardzo umiejętnie. Szczególnie imponuje mi pierwsza część, która swoją zmiennością skłonna doprowadzić do szaleństwa - można się faktycznie poczuć, jakoby balansowało się pomiędzy życiem a śmiercią albo pomiędzy osiągnięciem wiecznego szczęścia a obróceniem się w proch i pył. Długo mi zajęło zrozumienie w jakimś stopniu pomysłów muzycznych Mahlera w tej części, ale kiedy już się udało, zostałem zafascynowany tym inteligentnym operowaniem tematami, ekstremalnymi, niemal drażniącymi turbulencjami dynamiki, przeplataniem monumentalnych wstrząsów z liryczną sielanką i tym, jak jeden fragment w doskonale błyskotliwy sposób wypływa i zazębia się z poprzednim. O środkowe części jakoś średnio dbam - są bardzo ładne, ale już nie aż tak, i moim zdaniem za długo się ciągną, zbyt długo zajmuje dotarcie do podniosłego, emocjonalnego, chóralnego finału i być może dlatego również jego nie doznaję na aż tyle, na ile bym chciał - na jego etapie jestem już po prostu dość zmęczony muzyką Mahlera, która wymaga wszak całkowitego skupienia praktycznie bez przerwy.
Bardzo dobra rzecz i powinienem jeszcze ją pozgłębiać, ale że nie będzie to moja ulubiona symfonia Austriaka, to już wiem. Już samą tematykę śmierci nieporównywalnie piękniej poruszył Mahler w dziewiątej.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz