Glenn Branca: "The Ascension"
Mało kiedy etykieta "rock eksperymentalny" jest równie uzasadniona jak tutaj. The Ascension to doprawdy fascynujący eksperyment na muzyce rockowej, dokonany przez człowieka o znacznie szerszych horyzontach artystycznych niż przemożna większość rockmanów - i przez to efekt jest niecodziennie zawieszony pomiędzy rockiem i nie-rockiem. Eksperyment wielowymiarowy, choć wymiar najważniejszy i większościowy to brzmienie. Mamy tu właściwie typowy rockowy zespół, tyle że bez wokalisty i z nieco ponadprogramową liczbą gitar elektrycznych, użyty jednak w sposób wysoce awangardowy, radykalny, śmiały, nawet nie tyle progresywny co transgresywny. Bardzo niecodziennie zachowują się bas i perkusja (która jest tu instrumentem równie rytmicznym, co brzmieniowym), ale najważniejsze operacje dotyczą gitar, z których Branca i jego ludzie wydobywają zróżnicowane, najczęściej hałaśliwe, dysonansowe, brudne i ciężkie dźwięki - każdy z osobna, a na finalne brzmienie składa się wszak brzmienie tych wszystkich instrumentów nałożone na siebie, jest więc naprawdę momentami szaleńczo i niespotykanie oryginalnie, w utworze tytułowym już wprost mistycznie. Z pozostałych pomniejszych eksperymentów warto wspomnieć o ciekawej operacji na idei minimalizmu, traktowanej tu dość swobodnie; o nietypowym podejściu do rytmu, kontrastującym monotonię ze znaczącą zmiennością; o nietypowym balansie atmosferą w końcu. Panuje tu na ogół nastrój zimny, mroczny, złowrogi, agresywny, ciężki, metaliczny i surowy, jednak w niespodziewanych momentach potrafi przerodzić się w energiczną radość i uniesienie.
Lesson No. 2 wyznacza ten nastrój na początku albumu; jest interesującym quasi-minimalistycznym eksperymentem na fakturze (poza tym że i na brzmieniu), pozornie bardzo powtarzalnej, w praktyce poddawanej ciągle nieznacznym zmianom, za pomocą których w dłuższym okresie następują zmiany znaczne. Imponuje szczególnie pierwsza połowa, w zdeformowany sposób taneczna i chwytliwa. The Spectacular Commodity to fascynujący i wciągający, długi proces przejścia od agresywnego, złowrogiego początku przez wzrastające napięcie i niepokój do rozładowania w ekstatycznie radosnym finale. Utwór pędzący, skąpany w bardzo silnej rytmiczności, wykorzystujący ciągle zmieniające się, zróżnicowane brzmienie kilku gitar, uwydatniający potęgę zarówno dysonansu, jak i tonalności. Po krótkiej przerwie na nieco bagatelne Structure nadchodzi Light Field, będące kontynuacją optymizmu ze wspomnianego finału drugiego utworu, choć niepozbawione chłodnej metalizacji i pewnej dawki niekoniecznie czystej energii. Wszystko to wszak ledwie preludium do olśniewającego utworu tytułowego, genialnym eksperymencie na brzmieniu gitar elektrycznych, który prowadzi Brankę do uzyskania pierwiastka transcendentnego, tak szalenie rzadkiego w muzyce rockowej. W odstawkę (w początkowej fazie) idzie rytm, twórca rozbija jak do tej pory wyostrzoną i w miarę przejrzystą fakturę, zlewając wszystkie gitary w płaską plamę barwną, brzmiącą onieśmielająco i mistycznie. Powolne przesunięcia ciężkich, niejednorodnych mas harmonicznych, wyczuwalne bardziej emocjonalnym odbiorem nastroju niż analizą muzyczną ucha, tworzą muzykę naprawdę metafizyczną, może nie tak jak Ascension Coltrane'a, ale zaprawdę zasługującą na nawiązywanie do dzieła genialnego saksofonisty - tak jak tam mieliśmy jedno z najpiękniejszych obliczy "noise'u" jazzowego, tak tutaj - rockowego.
Jeden z najlepszych albumów lat 80., zasługuje na większą sławę.
8.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz