Genesis: "Nursery Cryme"

1971

Przyjemny i sympatyczny, aczkolwiek dość niedojrzały rock progresywny. Nie można odebrać tej muzyce, że jest formalnie ambitniejsza niż większość rocka, ale wypada już bardzo blado w porównaniu z największymi dziełami zespołów po fachu. Słychać tu duże ambicje, jednak mocno przerastające umiejętności zespołu, zarówno kompozytorskie, jak i instrumentalne – bardzo brakuje chociaż jednego człowieka, który wprowadziłby jakąś imponującą wirtuozerię albo nadał temu szlif kompozycyjny. Genesis działa bardziej na zasadzie – „mamy fajne instrumenty, mamy fajne inspiracje, mamy fajne historie w głowie, spróbujmy stu różnych rzeczy i zobaczmy co wyjdzie”. Czasem wychodzi coś bardzo dobrego, ale swoista toporność w mniejszym lub większym stopniu zazwyczaj tę muzykę spowija, a momentami przeradza się ona wręcz w istny burdel. Właściwie przez cały czas słuchania tego albumu, skądinąd przyjemnego, zastanawiałbym się, czemu nie słucham teraz Magmy, King Crimson czy nawet Yes, gdyby nie sukces Genesis na trochę innym polu niż typowe pole rocka progresywnego. Posiadł ten zespół imponujący i wyróżniający go zmysł do opowiadania swoimi utworami historii, do prowadzenia sugestywnej muzycznej narracji (wszelkimi dostępnymi środkami). Co się z tym wiąże, udało się też Genesis wytwarzać wyrazistą baśniową atmosferę, mocno podpartą brytyjskim folkiem. Nie jest to bynajmniej jakieś perfekcyjnie przemyślane i doszlifowane, ale jakoś działa, a nawet często nie jakoś, tylko świetnie. 

Pierwszym powodem, dla którego warto na ten album zajrzeć, jest The Musical Box, nieco ekscentryczne połączenie sentymentalnej i erotyzującej zarazem, romantycznej piosenki z progową suitą. Jakkolwiek jak na suitę uznanego progowego zespołu jest to rzecz dość zachowawcza, nieco ślamazarna i technicznie ograniczona, a emocje a to nieco zbyt ckliwe, a to nieco zbyt egzaltowane (chociaż jedno i drugie – w dość sympatyczny wciąż sposób), w każdym razie średnio subtelne, to w połączeniu ze sobą działa to bardzo dobrze. Wszystko, z czego utwór się składa, jest podporządkowane narracji muzycznej rodem z poematów symfonicznych. Wyraziste emocjonalnie melodie (pasujące jak ulał do teatralnego wokalu Gabriela), kontrasty dynamiczne i agogiczne, ciągłe żonglowanie instrumentami dla przekształcania brzmienia, generalnie duża i częsta zmienność poszczególnych fragmentów: wszystko to pozwala zespołowi budować przemyślany, narracyjny rozwój napięcia, emocji, nastrojów, dzięki czemu efekt jest faktycznie bardzo udany jako klimatyczna muzyczna opowieść. Nieco niżej jest The Return of the Giant Hogweed, cięższa brzmieniowo i nieco bardziej intensywna, poruszająca się w marszowym rytmie, pełna fajnych progresji harmonicznych i z niezłą fakturą, w której szczególnie ważną rolę odgrywają organy, mimo że to ciężkie gitarowe riffy, ekspresyjny wokal i głośna perkusja są dynamicznie na pierwszym planie. Również przechodzi ciekawą narracyjną drogę. W trzeciej suicie, The Fountain of Salmacis, już tak dobrze to nie działa, ale są tam całkiem fajne eskapady brzmieniowe z melotronem w roli głównej i przyjemna epickość. 

Reszta to już jawne zapychacze, które dzielą się na bagatelki przyjemne i nijakie. Chaotyczny ten album, bardzo nierówny, nawet fragmenty poszczególnych utworów są nierówne. Mimo wszystko jednak bardzo udany, oryginalny, szczery, nie sili się raczej na udawanie czegoś, czym nie jest. Może nie cały album, ale przynajmniej The Musical Box to istotne wydarzenie dla gatunku.


7.0/10

Komentarze

  1. Dobra recenzja! Myślisz, że będziesz recenzować kiedyś Selling England by the Pound?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz