Fritz Lang: "Metropolis"
Szczytowe osiągnięcie kina niemego i jedno z największych filmowych w ogóle. Ciężko uwierzyć, że film z tak bezczelnym rozmachem artystycznym powstał w 1927 roku. Ciężko też mi opisać swoje wrażenia po obejrzeniu go, bo tak wiele w nim się dzieje. Jest przede wszystkim fenomenalny wizualnie - niesamowite zdjęcia niekiedy są epicko brutalne, monumentalnie oddają antyutopijny klimat; niekiedy są przepełnione mistycyzmem i wytwarzają dziką atmosferę pogańskiego nabożeństwa (w której skąpany jest zresztą ten film jako skończona całość), innym razem zbliżają się do twarzy, by oddać całą paletę uczuć i emocji na czele z ekspresyjnym, zapamiętałym obłędem. Fantastyczna scenografia przykuwa wzrok, wyjątkowo wysublimowane jak na lata dwudzieste efekty specjalne dodają wizualnemu zachwytowi jeszcze jeden wymiar, a dramatyczny montaż nie pozwala zmrużyć oka. Gdy się nałoży na to znakomicie dopasowaną (może ciut za mocno natężoną) muzykę, która zresztą wielką tu pełni rolę, powstaje wspaniały audiowizualny potok. Następnie trzeba napisać, że to arcydzieło niemieckiego ekspresjonizmu, ostatnie wielkie i chyba największe ze wszystkich, mimo że już trochę "post". Lang doskonale prowadzi też aktorów, zwłaszcza ekspresyjna Brigitte Helm w podwójnej roli błyszczy, ale świetnie wypadają nawet tłumy robotników z nieskazitelną choreografią. Dopełnieniem tego wszystkiego jest intrygująca, tajemnicza koncepcja Metropolis i historia, która, jak już zasygnalizowałem, wydaje się pełna pogańskich symboli i obrządków, postaci wyjętych z leśnych rytuałów, mimo że jest osadzona w futurystycznym świecie, a w swoim dramatyzmie sięga też po klasyczny niemiecki romantyzm. Jeśli do czegokolwiek się przyczepić, to do zbytniego przedłużenia ostatniej, katastroficznej części filmu. Coś tak intensywnego nie powinno być aż tak długie.
Lang w moich oczach przetransponował instytucję oper Wagnera (ze szczyptą chyba wiadomego baletu Strawińskiego) na język filmu. I chwała mu za to.
9.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz