Friedrich Wilhelm Murnau: "Wschód słońca"
Kolubryna kina niemego na skrzyżowaniu niemieckiego warsztatu Murnaua i tej pozytywnej strony hollywoodzkiego melodramatyzmu. Cudowna, wręcz niesamowita ekspresja - maksymalna wyrazistość bez popadania w histerię i groteskę - jest tu zaletą numer jeden (na prowadzeniu oczywiście George O'Brien, ale urocza i nadzwyczajnie ciepła Janet Gaynor nie daje za wygraną), zaraz za nią podąża świetna praca kamery. Dołóżmy jeszcze dobrze współgrającą muzykę oraz klimatyczną scenerię i otrzymujemy piękny, dynamiczny, audiowizualny rajd. Historia, chociaż - jak na swój czas przystało - nieco naiwna, niemal do samego końca zmierza do przybrania oblicza iście szekspirowskiego dramatu - trudno powiedzieć, czy to źle, że ostatecznie odbija w innym kierunku, ma to swoje wady i zalety. Utyskuje się często na środkową część, wychwalając tylko początkową i końcową - co prawda jest niezbędna i również bardzo dobra, ale faktycznie najsłabsza i wyciąłbym z niej co nieco, zwłaszcza momenty, w których dojrzała radość zamienia się w slapstickową śmieszność. Jeśli patrzeć przez pryzmat całej historii kinematografii, to do arcydzieła tu daleko, ale jest to obraz, który trzeba zobaczyć. Jeśli ktoś na jego seansie nie poczuje charakterystycznego "piękna kina niemego", to chyba nie poczuje go nigdy.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz