Frank Borzage: "Siódme niebo"
Spora dawka uroku kina niemego, prostodusznej bezpośredniości jego ekspresji zawarta w ładnej balladzie o małżeństwie już zapomnianym, małżeństwie jako naturalnym, spontanicznym, komplementarnym, pierwotnym i szczerym przymierzu dwojga ludzi. Piękny, pociągająco naiwny, prostolinijny romantyzm przedwojenny. Ważna funkcja muzyki - sama w sobie nie jest przepiękna, ale tak dopasowana do obrazu, że utrzymuje nastrój dramatycznego napięcia niemal bez ustanku, dzięki czemu dwie godziny dość szybko mijają mimo umiarkowanie wartkiej akcji i lekkiemu przynudzaniu tu i ówdzie. I to już druga bardzo dobra rola Janet Gaynor z roku 1927 - jak we "Wschodzie słońca" ustępowała swojemu partnerowi, tak tutaj - w filmie wcale nie aż tak znacznie słabszym od dzieła Murnaua - przewyższyła go. Jak wspomniałem, trochę przynudza momentami (wątek wojny szczególnie), ale jest to spory kawałek kina.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz